niedziela, 7 czerwca 2020

JMT kilka lat później...




„Nic o tobie nie wiem już
Nic nam nie jest dane tu”


lotnisko w Osace, 28. grudnia 2016 roku

Nie przyjechał.
Podświadomie czułam, że tak właśnie będzie, a mimo to stałam na lotnisku w Osace i z nadzieją rozglądałam się wokół w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Sylwetki człowieka, którego kochałam, którego nie widziałam od miesiąca i za którym powinnam tęsknić jak cholera. I który powinien równie mocno tęsknić za mną… i być tutaj, tu i teraz. Powinien był przyjechać po mnie albo chociaż napisać głupiego SMS-a z wyjaśnieniem, że mu przykro, ale nie da rady, bo coś mu wypadło. Tak zwyczajnie, po ludzku… jego jednak nie było stać nawet na taki gest. Kolejny raz więc stoję sama wśród tłumu, który mnie przytłacza z każdej strony. Niby przyzwyczaiłam się już do tłoku panującego w Japonii i do w większości niższych ode mnie ludzi o zupełnie innych rysach twarzy niż te europejskie… a mimo to wciąż czułam się tutaj wyobcowana i samotna. Michał doskonale wiedział, jak ma się sytuacja, a mimo to go tu nie było. Jakby go nie obeszło, że po niemal miesiącu wracam do… do niego, bo Hirakata nie była i nie będzie moim domem. Nigdy.
Tak właściwie to ja już nie mam domu. I nadal nie będę go mieć, szczególnie po tym, co mam zamiar zrobić.
Ciągnąc swój bagaż ruszyłam więc powoli w kierunku wyjścia z nadzieją na znalezienie uczciwego taksówkarza, który nie będzie chciał mnie naciągnąć na niebotyczne sumy, obwożąc okrężnymi drogami i udając, że nie zna angielskiego, tylko zawiezie mnie prosto do domu. Do mojego aktualnego jeszcze domu. Bo skoro mój własny mężczyzna, ba!, narzeczony (a w teorii nawet i przyszły mąż), się tu nie zjawił, musiałam radzić sobie sama… do czego w sumie Michał zdążył mnie już przyzwyczaić przez ostatni rok.
A może i dłużej?
Im intensywniej nad tym myślałam, tym trudniej było mi powiedzieć, kiedy coś zaczęło się między nami psuć. Kiedy coś zaczęło ze sobą nie współgrać. Przecież wszystko było dobrze, przecież byliśmy szczęśliwi…
No właśnie – b y l i ś m y.
Co takiego się stało, że już nie jesteśmy? Nie wiem. Dopiero niedawno to odkryłam i to z wielkim zdziwieniem. Nie byłam z tego zadowolona, bo kocham Michała. Mimo wszystko. Czasem jednak w życiu bywa tak, że najpierw jesteśmy szczęśliwi, bo spełniają się nasze marzenia, bo dostajemy coś, na co naprawdę długo czekaliśmy… a później okazuje się, że już nie ma na co czekać i pojawia się w naszym życiu ta przytłaczająca pustka, którą trudno jest czymkolwiek zapełnić. Albo, co gorsza, przychodzi rozczarowanie… rozczarowanie tym, na co czekaliśmy tyle czasu i co wydawało się być dla nas najwłaściwsze…
Ja przeżywam właśnie to ostatnie.
Gdyby ktoś kiedyś zapytał mnie przewrotnie: Czego żałujesz w życiu najmocniej?, pewnie odpowiedziałabym, że niczego. N I C Z E G O. Bo cóż mogłabym powiedzieć? Że pokłóciłam się z ojcem już tak na amen? Nie żałuję i nigdy tego żałować nie będę. Że nie zrobiłam magisterki? Nie żałuję, a zawsze jeszcze mogę ją zrobić, jeśli tylko zechcę i znajdę na to czas. I pieniądze, oczywiście. Że nie ruszyłam z własną linią ćwiczeń, przez co teraz nie jestem drugą Chodakowską, trenerką wszystkich Polek? Mocno naciągane, bo nawet do głowy by mi takie głupoty nie przyszły. Że przeprowadziłam się za Michałem do Żor, a potem wsiadłam do tego pieprzonego samochodu? Nie, tego też nie żałuję, mimo że może powinnam była.
Naprawdę bardzo długo nie miałam czego żałować. Teraz jednak jest inaczej. Zupełnie inaczej.
Więc co takiego się stało? Otóż mieszkam na drugim końcu świata. W Azji, która nigdy mnie nie pociągała. W Japonii, która nigdy nie była punktem na mapie moich podróży marzeń. A mimo to mieszkam w Japonii, a dokładniej w Hirakacie, w prefekturze Osaka, z dala od moich najbliższych, bo Michał tak chciał. Tak, właśnie tak. To on tego chciał, nie ja, nie my wspólnie… To była jego decyzja, a mimo to poleciałam z nim. Głupie, nie? Więc mieszkam tu i nudzę się jak mops. Każdy dzień jest dla mnie taki sam. Albo nawet i gorszy. Nie znam tu nikogo za wyjątkiem japońskich kolegów z drużyny Michała, z którymi nie mam za bardzo o czym rozmawiać. Nie rozmawiam więc z nikim. Jeśli chciałabym to zmienić, to i tak nie mogę, bo nie da się tu za bardzo z kimkolwiek dogadać. I mimo że mnie nosi, to nie umiem tego produktywnie spożytkować. Próbowałam nauczyć się japońskiego, ale idzie mi to jak krew z nosa. Próbowałam chodzić na zajęcia z fitnessu, ale nie rozumiem tutejszego rynku, ich języka, a oni nie rozumieją mnie i nie widzą sensu w rozmawianiu po angielsku. Myślałam o zrobieniu czegoś dla siebie, ale nie wiem zupełnie, co by to mogło być. Tkwię więc w tym jak w mantrze i z każdym kolejnym dniem jestem coraz bardziej rozczarowana, rozgoryczona i sfrustrowana. Nie chciałam tu przyjeżdżać i Michał doskonale o tym wiedział. A mimo to postawił na swoim. Teraz też dobrze widzi co się dzieje, a mimo to wydaje się być zadowolony z życia i z tego, że tu jesteśmy. I na dodatek rozważa przedłużenie kontraktu na kolejny sezon. Chce zostać w Japonii, oczywiście ze mną w pakiecie. Albo nie dostrzega, że się męczę, albo nie chce tego dostrzec, albo zwyczajnie jest mu to na rękę. I nie wiem czemu, ale coraz bardziej wierzę w to ostatnie… W końcu właśnie taka jest moja rola – siedzieć w domu, czekać na niego, gotować obiady, prać i sprzątać. A, i rodzić dzieci tak na dodatek! Taki jest jego plan, szkoda tylko, że mój zdaje się być zgoła inny…
Nie tak bowiem wyobrażałam sobie nasze życie. Może powinnam być szczęśliwa, w końcu złapałam srokę za ogon. Dopięłam swego i jestem tu, gdzie zawsze tak bardzo chciałam być. Mam go u swego boku, jestem zdrowa, a na dodatek nic nie muszę robić, tylko mogę leżeć i pachnieć. I może nawet mogłabym być jego cieniem, plecami i wsparciem, może mogłabym z nim jeździć na koniec świata, czekać z ciepłym obiadem aż wróci z treningu, meczu, czy wyjazdu, naprawdę, może i bym mogła tak żyć… gdybyśmy później ten czas spędzali razem. Nadrabiali naszą rozłąkę i to obojętnie na czym, nawet na głupim oglądaniu seriali na Netflixie. Ale nie, bo u nas ostatnio każda próba nawiązania normalnego kontaktu kończy się niepowodzeniem… kłótnią, żalami i wzajemnymi pretensjami. O mój brak zajęć, o kontakt z Zibim, o brak czasu dla mnie, o inne wizje naszej przyszłości, o listę gości, o imię dla naszego (potencjalnego wciąż!) dziecka, o brak wzajemnego wsparcia, o pieniądze… dosłownie o wszystko. Im bliżej naszego ślubu, tym bardziej się od siebie oddalamy. Im częściej się do siebie odzywamy, tym głośniej się kłócimy. Im dłużej ze sobą żyjemy, tym tak jakby bardziej obok siebie. Coś paradoksalnego.
Między nami od początku bywało różnie. Bywały chwile szczęśliwe i te mniej, chwile dobre i złe… Długo zajęło nam, aż oboje zrozumieliśmy, że się kochamy. Przez ten czas zdążyliśmy się zranić po wielokroć i to na różne sposoby. Trudno jest o tym zapomnieć, ale postanowiliśmy iść dalej. Razem. Kiedy więc już udało nam się zejść tak na dobre, wszystko powinno iść jak najlepiej. I na początku tak było. Całe nasze życie w Żorach, pomimo mojej ciemności, było udane. Mimo że walczyłam wtedy o powrót do pełnej sprawności, byliśmy w tym razem. Były nieudane operacje, których niemal nie przypłaciłam życiem, wyjazd do Włoch, gdzie dzięki kontaktom Zbyszka i tamtejszym lekarzom znów, ale dla mnie jakby po raz pierwszy, zobaczyłam świat – mój świat, który wtedy mieścił się w oczach Michała… Wtedy wszystko wydawało się takie proste. Jesteśmy razem, kochamy się i ze wszystkim sobie poradzimy. Później wiedliśmy naprawdę szczęśliwe życie w Jastrzębiu, był kolejny brąz w lidze, moja praca i wolontariat, które dawały mi satysfakcję, spełnienie zawodowe Michała, akceptacja naszych wyborów ze strony rodziny, Misiek czerpiący radość z siatkówki, Mistrzostwa Świata w Polsce i złoty medal reprezentacji, ślub Błażeja, nasze zaręczyny, narodziny Bena. A później przeprowadziliśmy się do Ankary, co było wielką zmianą w naszym życiu. I choć wcześniej również zdarzały się nam gorsze chwile, kłótnie, fochy i zgrzyty… stracenie kontaktu z Simonem, awantura Miśka ze Zbyszkiem, nieudane Igrzyska w Rio… to dopiero wyjazd z Polski sprawił, że z każdym dniem coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie. Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, jak odmienną mamy wizję naszej przyszłości. I kompletnie mi się to nie podobało.
Najgorszy cios jednak nadszedł po przeprowadzce do Japonii. Nie dość, że w mojej podświadomości pojawiło się przekonanie, że życie przelatuje mi przez palce, to jeszcze okazało się, że potencjalna ciąża naznaczona będzie dużym ryzykiem ponownej utraty wzroku. Dopiero wtedy okazało się, jak bardzo się różnimy. I choć Michał zapewniał mnie, że to niczego nie zmienia, zmieniło się wszystko. A mnie coraz częściej nachodziła myśl, że dłużej nie dam rady tak żyć. Potrzebowałam oddechu, dystansu, dzięki czemu mogłabym spojrzeć na naszą relację z innej perspektywy. Potrzebowałam czasu, by móc sobie wszystko na nowo przemyśleć, z dala od jakiejkolwiek presji. Potrzebowałam zatęsknić, zrozumieć, pokochać na nowo. I dlatego wyjechałam. Liczyłam, że gdy wrócę, wszystko da się jeszcze naprawić, że będzie tak jak dawniej, że ta rozłąka nam pomoże, że zatęsknimy za sobą, a po moim powrocie usiądziemy, porozmawiamy i zaczniemy nad sobą pracować… Nie sądziłam jednak, że ten dystans przyniesie zgoła inne rozwiązanie.
A pojechałam do moich najbliższych. Do ludzi, za którymi tęsknię dniami i nocami będąc tu, w Hirakacie, z którymi utrzymuję kontakt, choć przez różnicę czasu jest to trudniejsze niż sądziłam, gdy wyjeżdżałam z Michałem do Japonii. I tak: Wyleciałam piątego grudnia z Osaki do Paryża, by spędzić trochę czasu z Błażejem, jego żoną Lolą i moim chrześniakiem Benem. Tak, tak, młody Kubiak się ożenił, ustatkował, mimo że mentalnie nadal pozostaje wielkim dzieciakiem. Ale z rodziną w pakiecie. Potrzebowałam zobaczyć inny świat, ten, za którym tak bardzo tęsknię i który mam niemal na wyciągnięcie ręki… Byłam u nich dziesięć dni, podczas których przekonałam się, jak powinno być. A raczej sobie o tym przypomniałam. Dotarło do mnie, że mój zalążek rodziny wygląda zupełnie inaczej i wiele się w tej kwestii nie zmieni, choćbym nie wiem, co takiego robiła… Chciałam spędzić ten czas nie tylko ciesząc się moim chrześniakiem, którego widziałam po raz pierwszy od jego chrzcin (ma już pół roku i rośnie jak na drożdżach, czego zdjęcia kompletnie nie oddają!), ale również Błażejem… wiedziałam bowiem, że to są nasze ostatnie chwile razem, w zgodzie… później już tego nie będzie, obojętnie czego bym nie postanowiła.
Stamtąd poleciałam do Stambułu, o czym Michał w ogóle nie wiedział. Od dwóch lat bowiem nie utrzymuje kontaktu ze Zbyszkiem. On go nie utrzymuje, ja jednak kocham Zbyszka, który jest moim przyjacielem i nie mam zamiaru przez ich głupią sprzeczkę o niewiadomoco zrywać z nim kontaktu, mimo że Kubiakowi nie jest to na rękę. I tak już wiele straciłam przez miłość do Michała, nie mogę jeszcze stracić Bartmana. Spędziłam więc z nim i z Asią pięć wspaniałych dni, pełnych szaleństw, a jednocześnie i spokoju, by później, na święta, wrócić do domu. Do Polski.
Bo to tu jest mój dom. Mimo że nie mam konkretnego miejsca, własnego lokum, mieszkania, to w Polsce czuję się najlepiej i to nawet, gdybym miała być sama.
I najlepsze, że dopiero tutaj po raz pierwszy od dawna nie czułam się samotna. Byłam bowiem rozchwytywana niczym gwiazdka z nieba. Byłam u rodziców Michała w Wałczu, u mojej mamy i siostry w Warszawie, w Jastrzębiu u chłopaków, w Katowicach u kumpli i na oddziale u dzieciaków… byłam wszędzie, gdzie za mną tęsknili i gdzie chcieli mnie widzieć. A nawet i tam, gdzie nikt się mnie nie spodziewał. Te wszystkie uśmiechnięte twarze, które z ciekawością słuchały, jak to się nam w tej Japonii dobrze wiedzie, jak idą nasze przygotowania do ślubu i jakimi to jesteśmy szczęściarzami, bo mamy siebie, w ogóle nie zdawały sobie sprawy z tego, że są to kolejne kłamstwa, które sprzedaję im od kilku miesięcy. Bo nic nie jest dobrze. A najgorsze, że nikt nie domyślił się, jaka jest prawda. N I K T. Mimo że niby wszyscy tak dobrze mnie znają…
Tylko jedna osoba wiedziałaby, że dzieje się coś niedobrego. Ale jej już niestety w moim życiu nie ma…
Za niedługo tych osób będzie jeszcze mniej, bowiem wszyscy mnie znienawidzą. Ale to mnie nie powstrzyma, bo znalazłam jedyne słuszne wyjście z tej sytuacji. Uświadomiłam sobie, że dojrzewałam do niego w ciągu ostatnich miesięcy i teraz w końcu jestem gotowa to zrobić. I oni mogą mówić o mnie co chcą, mogą myśleć sobie co chcą, ja i tak nie odpuszczę. A najlepsze, że pogodziłam się z ich przyszłą potencjalną reakcją. Uświadomiłam to sobie, gdy tylko zmęczona podróżą otworzyłam drzwi od naszego japońskiego mieszkania. Wiedziałam już, że tak będzie najlepiej dla wszystkich. Że dobrze robię.



Warszawa, 15. luty 2017 roku

Leżałam na kanapie w umorusanym już kilka dni temu przez czosnkowy sos dresie. Moje włosy splątane były w niedbały kokon, a na twarzy zdążyły mi się już niemal na stałe odcisnąć rogi od poduszki, ale w ogóle się tym nie przejmowałam. Jedyne, o czym teraz marzyłam, to sen. Taki stan utrzymywał się odkąd tylko wróciłam do Polski… czyli od ponad miesiąca. Nie miałam na nic ochoty, mimo że wszyscy wokół próbowali mnie jakoś rozruszać. I choć naprawdę się starali, ja chciałam tylko jednego – spać. Mogłabym przespać cały najbliższy miesiąc…
I kolejny, i następny.
Taki też miałam plan na dzisiejsze popołudnie, zwłaszcza, że mieszkanie było puste. Matti i Mirek byli w pracy, a Aleks zapewne znowu gdzieś się szwendał z moją siostrą. Trochę martwiłam się, czy Aleks na pewno jest dobrym kandydatem na chłopaka dla Zośki, ale nawet to nie zmobilizowało mnie do ruszenia się z kanapy. Od kolejnych dram wolałam święty spokój i chciałam korzystać z niego do woli. W cieszeniu się tą chwilą wolną od umoralniających gadek przerwał mi przeciągły dzwonek do drzwi. Jeden, drugi, trzeci. Ktoś naprawdę nie chciał dać za wygraną, mimo że nie miałam zamiaru mu otwierać. Bo kto to mógłby być? Na pewno nikt do mnie, jestem tu od miesiąca i za wyjątkiem matki, siostry i chłopaków, którzy mają klucze do mieszkania, nie znam tu nikogo. Nie będę więc rozmawiać z nieznajomymi i załatwiać sprawy innych, postanowiłam, szczelniej nakrywając się poduszką. Miałam zamiar to przeczekać, udając, że nic nie słyszę. Przecież ten ktoś musi w końcu skapitulować…
Dopiero, gdy do moich uszu dobiegło głośne: „Tośka, otwieraj! Dobrze wiem, że tam jesteś!”, postanowiłam zwlec się z kanapy. Po głosie bowiem rozpoznałam, kto się do mnie dobija i nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę on.
- Zbyszek?! – zapytałam, otwierając drzwi. – Co ty tu robisz?
Byłam kompletnie zaskoczona jego widokiem. Spodziewałabym się tu wszystkich, naprawdę wszystkich, ale nie jego, zwłaszcza, że w tej chwili powinien być w Stambule, gdzie aktualnie grał w tamtejszym klubie, w Galatasaray.
- Od miesiąca nie mogę się do ciebie dodzwonić – powiedział z wyrzutem i nie czekając na jakiekolwiek zaproszenie, wszedł do środka i ściągnął kurtkę. – Musiałem więc przyjechać i zobaczyć jak się masz. I przyznaję, że nie wyglądasz najlepiej – stwierdził, omiatając mnie spojrzeniem od góry do dołu.
- Naprawdę przyjechałeś dla mnie? – zdziwiłam się szczerze, ignorując tę wzmiankę o moim wyglądzie.
Zdążyłam się już bowiem odzwyczaić od tego, że ktoś jest w stanie coś dla mnie zrobić. I to bezinteresownie.
- No pewnie, Tosiaku – odpowiedział Zbyszek, nieznacznie się uśmiechając i pstrykając mnie w nos. – Martwię się, wszyscy się o ciebie martwią… co się dzieje? – spytał, przyglądając się z uwagą mojej twarzy.
- Ale mecz… klub… Zibi! Przecież ty nie możesz sobie tak z dnia na dzień sobie przylatywać do Warszawy z mojego powodu! – aż się zapowietrzyłam, tak bardzo byłam przerażona, że jeszcze przeze mnie go wyrzucą.
A tego bym nie chciała!
- Graliśmy właśnie mecz Ligi Mistrzów w Moskwie, więc postanowiłem sobie zrobić jeden dzień wolnego na międzylądowanie w Warszawie. Klub się zgodził, zwłaszcza, że powiedziałem im, że to ważna sprawa rodzinna – tłumaczył mi, ściągając buty w przedpokoju. Widząc moje powątpiewające spojrzenie, dodał: – Bo tak właśnie jest, Tosia. Jesteś dla mnie jak rodzina i naprawdę się o ciebie martwię… Co się dzieje? – ponowił pytanie.
Ja jednak nie byłam w stanie mu na to odpowiedzieć przez gulę w gardle, która pojawiła się znikąd, była wielkości piłki tenisowej i uniemożliwiała mi w tym momencie jakąkolwiek reakcję. Patrzyłam się więc w jego twarz, nie wierząc w to, że był w stanie zrobić dla mnie coś takiego. W moich oczach momentalnie zebrały się łzy. Świadomie go unikałam, świadomie nie odbierałam od niego połączeń, świadomie ostatnio wszystkich od siebie odsuwałam, nie chcąc z nikim rozmawiać na temat tego, co zaszło między mną a Michałem. Nikomu nie chciałam tłumaczyć, jak naprawdę wyglądało nasze życie w ostatnich miesiącach. Nie chciałam się im przyznać, że wszystko, co wcześniej opowiadałam, było jednym, wielkim kłamstwem. Uważałam, że na to nie zasługuję, nie po tym co zrobiłam. A on mimo wszystko tu przyjechał. Dla mnie.
- Tosia, przecież wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko –  powiedział Zbyszek, widząc że nie jestem za bardzo skora do zwierzeń. – Nie chcesz przecież spędzić reszty życia w tym dresie! Nie chcemy, by się powtórzyło… sama wiesz co – dodał lekko zakłopotany.
Wiedziałam, o co mu chodzi. Już dawno zrozumiałam, czym wszyscy tak bardzo się martwią. Nie chcą bowiem, abym popadła w tę samą apatię i obojętność, w której trwałam przez kilka miesięcy po wypadku. Doskonale pamiętali, co się wtedy ze mną działo. Ja również tego nie chciałam, choć zdawałam sobie sprawę, że mój aktualny stan prowadził tylko do jednego – do niechybnej powtórki.
- Nie mam zamiaru – przerwałam mu niemrawo. – Po prostu nie bardzo wiem, co mam teraz ze sobą zrobić… – dodałam bezradnie, siadając na kanapie i okrywając się kocem, pod którym od miesiąca się wylegiwałam.
- I dlatego miesiąc już tak leżysz? – dopytywał zatroskany Zbyszek, siadając obok mnie.
- Nie, nie cały miesiąc – zaprzeczyłam, jak zwykle łapiąc go za słówka. – Musiałam przecież odwołać wszystko, co było związane z naszym ślubem – powiedziałam obojętnie, jakbym codziennie zajmowała się takimi sprawami.
A wierzcie mi, że to nie było wcale takie łatwe. Zwłaszcza jeśli w grę wchodziło spotkanie z jego rodzicami…
- Tak właściwie to co się stało, że tak nagle…  – urwał, nie bardzo wiedząc, jak delikatnie zapytać mnie o powód naszego rozstania.
- To nie było nagłe – zaprzeczyłam cicho. – Długo o tym myślałam, długo dojrzewałam do tej decyzji…
- Dlaczego nic nie mówiłaś, Tośka? Dlaczego wcześniej nie wspomniałaś ani słowem, że coś jest nie tak? – szczerze się zdziwił, ale nie było w tym pytaniu ani grama wyrzutu.
A tego obawiałam się najbardziej. Że wszyscy będą mieli do mnie pretensje, że nic wcześniej im nie mówiłam.
- Chyba łudziłam się, że sama sobie z tym poradzę, że wszystko uda się jeszcze naprawić… Ale jak sam widzisz, nie udało się – stwierdziłam obojętnie. – Z każdym dniem wychodziło, jak różne mamy spojrzenia na naszą przyszłość. To nie mogło się udać – przekonywałam jego, ale też i samą siebie.
Po minie Zbyszka widziałam jednak, że taka ogólnikowa odpowiedź mu nie wystarczy. Nie po to pokonał tyle kilometrów, narażając tym swoją karierę, by niczego konkretnego się nie dowiedzieć. A poza tym byłam mu to winna. Powinien znać prawdę.
- W ciągu ostatnich dwóch lat Michał bardzo się zmienił – kontynuowałam więc. – Na początku na każdym kroku zapewniał mnie, jak bardzo mnie kocha i ja to naprawdę czułam, zwłaszcza, że nasz pierwszy rok razem był bardzo trudny. Myślę, że nie muszę Ci przypominać, dlaczego tak było. Ale ja czułam się kochana i szczęśliwa, i to mi pomagało w walce o powrót do pełnej sprawności. Z czasem jednak jego zachowanie zrobiło się męczące. Nawet nie wiem, kiedy zaczął mnie ograniczać, a ja z chodzącego swoimi ścieżkami kota stałam się ptakiem zamkniętym w klatce, który mógł być tylko podziwiany, ale broń Boże, by ktoś go dotknął, a tym bardziej wypuścił z tej klatki choćby na chwilę. Z początku myślałam, że Michał boi się, że skoro widzę, to on nie jest mi już tak potrzebny jak wcześniej. Chyba ta myśl mnie zgubiła, bo sama nie wiem, kiedy pozwoliłam mu się od siebie uzależnić. Kiedy uwierzyłam w to, że bez niego nic nie znaczę… – pociągnęłam nosem, mimo że nie miałam zamiaru kolejny raz płakać z tego powodu. Z jego powodu. – Od kiedy został kapitanem reprezentacji, zaczął wychodzić z niego buc, święcie przekonany o tym, że w każdej sytuacji ma stuprocentową rację. Od czasu waszego sporu zawsze musiało wyjść na jego. A gdy wyprowadziliśmy się z Polski, zaczęliśmy kłócić się o wszystko, począwszy od takich pierdół, jak co na obiad, a skończywszy chociażby na moich kontaktach z tobą. Potrafił wypomnieć mi, że kiedyś na targu obejrzałam się za jakimś kolesiem, mimo że tak naprawdę oglądałam się za jego psem. Był zazdrosny o wszystko, a ja dla świętego spokoju odpuszczałam każdą rzecz, jaka mu przeszkadzała, nawet jeśli bardzo mi na niej zależało. Z każdym kolejnym dniem zaczęłam się dusić w tym związku, zaczęłam czuć, że życie przelatuje mi przez palce, a ja nic z tym nie robię. Zawsze byłam aktywna, ale zagranicą miałam mniejsze pole do manewru. A nawet gdybym coś sobie znalazła, to Michał skutecznie storpedowałby każde moje nowe hobby. Wiem, że pisałam się na jego wyjazdy, na nasze przeprowadzki, znam was długo, więc dobrze wiem, na czym polega życie sportowca, ale nie sądziłam, że po wyprowadzce dla Michała moje zdanie przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie...
- Boże, to straszne! – Bartman autentycznie się przejął. – Powinnaś była mi powiedzieć, jakoś bym ci pomógł…
- Naprawdę niczego nie zauważyłeś? – zapytałam, a on zaprzeczył. – Jednak jestem dobrą aktorką – zaśmiałam się, ale był to przysłowiowy śmiech przez łzy.
- Błażej też niczego nie zauważył? – zdziwił się Zibi. – Nikt nic nie wiedział?
- Nie. Błażej uważa, że kompletnie mi odbiło, nawet nie chce ze mną gadać. Przez ostatnie kilka miesięcy okłamywałam wszystkich i teraz mam za swoje. Widziałam dobrze, jak łykacie moje kłamstwa niczym landrynki, spodziewałam się więc, że będziecie zaskoczeni tą decyzją. Choć nie sądziłam, że aż tak – uśmiechnęłam się smutno. – Tak naprawdę tylko jedna osoba wiedziałaby, że dzieje się coś złego… – dodałam cicho.
Zbyszek jednak usłyszał moje ostatnie zdanie i pokiwał twierdząco głową. Doskonale wiedział, o kim w tej chwili mówię.
- Ale skoro już w Turcji było źle, to dlaczego przeprowadziłaś się z nim do Japonii? – nie rozumiał. – Dlaczego zgodziłaś się zostać jego żoną?
- Sama nie wiem, chyba uwierzyłam, że tak już musi być, że to normalne. Poza tym kochałam go do szaleństwa, w sumie to wciąż w jakiś sposób go kocham – przyznałam.
- To co sprawiło, że postanowiłaś się z nim rozstać? – Bartman nadal niewiele z tego rozumiał.
- Bo zobaczyłam, jak powinien wyglądać prawdziwy, zdrowy związek. Zobaczyłam jak świetnie współpracują ze sobą Błażej z Lolą, jak tobie i Asi się układa… Zrozumiałam, że u nas nawet na początku nie było tak dobrze jak u was.
- Gdyby Michał wiedział, że twój wyjazd tak się skończy, to zapewne nigdzie by cię nie puścił – stwierdził Zbyszek i muszę przyznać, że miał stuprocentową rację.
A jeszcze gdyby wiedział, że w tym czasie byłam u nich w Stambule, to na pewno Bartmana oskarżałby o to, że z nim zerwałam.
- Myślę, że nawet bez tej wiedzy nie pozwoliłby mi wyjechać, gdybyśmy chwilę wcześniej nie dowiedzieli się, jak duże jest prawdopodobieństwo, że ponownie oślepnę, jeśli zajdę w ciążę. Chyba stwierdził, że taki oddech jest mi potrzebny, bym ułożyła sobie wszystko w głowie – stwierdziłam obojętnie.
- Co ty mówisz, Tośka?! – dopiero teraz Zbyszek prawdziwie się przeraził. – Jak to?
No tak, tego też nikomu nie powiedziałam.
- Z racji, że wcześniej przeszłam kilka naprawdę skomplikowanych operacji, taka zmiana w organizmie może spowodować nawrót mojego defektu. Wiesz, hormony i te sprawy… – wyjaśniłam. – To jednak nie wpłynęło na moją decyzję, choć Michał uważa inaczej. Wiem, jak bardzo zależy mu na rodzinie, dzieciach, przecież wielokrotnie kłóciliśmy się o to, że ja najpierw chcę coś w życiu osiągnąć, a dopiero potem zakładać rodzinę… Ale spróbowałabym, dla niego podjęłabym się tego ryzyka. Wiedziałam, że pomimo mojej niepełnosprawności, on by się mną zajął, nadal by mnie kochał. Dla niego to nic nie zmieniało, a może nawet byłoby mu to na rękę, bo ponownie byłabym od niego uzależniona? Nie wiem, możliwe, że w tym momencie wyolbrzymiam sprawę – wzruszyłam ramionami. – Jednak chyba najtrudniej byłoby mi przeżyć, że nie widzę własnego dziecka, że bez pomocy innych nie jestem w stanie się nim zająć… Ale już się o tym nie przekonamy, a przynajmniej nie teraz – zakończyłam, ocierając łzy rękawem bluzy. Nawet nie wiem, kiedy te ponownie zaczęły mi spływać po policzkach.
Zbyszek nic nie powiedział, tylko objął mnie ramieniem i zaczął głaskać uspokajająco po włosach, a ja wtuliłam się w niego z ufnością. Jego zachowanie sprawiło, że rozpłakałam się jak mała dziewczynka. Już dawno nie czułam się tak dobrze, tak bezpiecznie i spokojnie. Z serca spadł mi ogromny ciężar. Pozbyłam się wszystkiego, co dusiłam w sobie w ciągu ostatnich miesięcy. Bartman nie musiał nic mówić, ważne, że mimo wszystko wciąż przy mnie był. Byłam mu wdzięczna za to, co dla mnie robi. W ostatnim czasie zdążyłam odzwyczaić się od takich gestów. Prostych, niby nic nie znaczących, a jednak ogromnych. Potrzebowałam wsparcia, a przez ostatnie miesiące w ogóle go nie otrzymywałam. I to od ponoć najważniejszej osoby w moim życiu.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz – mówił Zbyszek, uspokajając mnie.
- Wiem – pokiwałam głową, pociągając przy tym nosem. – Wiem, że dobrze zrobiłam, tylko tak trudno jest się doprowadzić do porządku po tym wszystkim, co razem przeszliśmy. Czuję się, jakbym obudziła się w nowej rzeczywistości. Przecież wszystko było już zaplanowane, a teraz… teraz nie wiem, co mam robić.
- Czyli to naprawdę koniec – mruknął pod nosem, jakby do siebie.
- A czego się spodziewałeś? – zdziwiłam się, wyswobadzając się z jego objęć.
- No wiesz, za wami trudno nadążyć. Zanim się zeszliście, to wielokrotnie zapewniałaś wszystkich, że z nim skończyłaś – przypomniał mi. – Myślałem, że to może kolejna z waszych kłótni.
- Nie tym razem – zaśmiałam się.
- Tak, teraz to wiem – potwierdził. – Wcześniej jednak nie miałem pojęcia, co się między wami działo…
- Przepraszam, że nic nie mówiłam… – powiedziałam niemrawo. Tylko na tyle było mnie w tej chwili stać.
- Powinnaś była mi powiedzieć. Od tego jestem, nie możesz wszystkiego tak w sobie dusić. To niezdrowe.
- Wiem. Dopiero teraz mi tak naprawdę ulżyło.
- To dobrze – uśmiechnął się. – I nie żałujesz?
- Nie, nie żałuję. To była trudna decyzja, ale musiałam ją podjąć dla naszego dobra – powiedziałam pewna swego. –  W sumie jedyne czego żałuję, to to, że zrobiłam to tak późno, że zabrnęłam tak daleko… Od początku było widać, że nie pasujemy do siebie, że to się nie uda. Szkoda, że dotarło do mnie to tak późno…
Zwłaszcza, że miałam wybór. Ale tę myśl wolałam zostawić dla siebie.
- Jak on to przyjął? – zainteresował się Bartman po chwili ciszy.
- Nie najlepiej – przyznałam. – Nie spodziewał się tego, chyba sądził, że wszystko jest już dobrze, że wyjazd mi pomoże i że wrócę szczęśliwa do domu. Że będzie tak jak dawniej. Ale Japonia nigdy nie była moim domem, a ja nie miałam już siły zamiatać wszystkich naszych problemów pod dywan i cieszyć się z tego, co mamy. Bo mieliśmy coraz mniej…
- Ale nic ci nie zrobił? – upewniał się z troską.
- Nie – zaprzeczyłam. – Po prostu okropnie się pokłóciliśmy. Najpierw wręcz siłą próbował mnie zatrzymać… a potem wyrzygał wszystko, co leżało mu na żołądku – zakończyłam. Widząc jednak, że Zbyszek oczekuje konkretów, dodałam: – Wiesz, że pewnie kogoś tam mam i to u niego byłam, że go zdradzam i takie tam… Choć głównie chodziło mu o to, że byłam z nim dla kasy, że był mi potrzebny tylko wtedy, gdy byłam ślepa, a skoro już jestem zdrowa, to można się go pozbyć.
Właśnie dlatego tak bardzo nie chciałam tych wszystkich operacji. Wiedziałam, że w końcu kiedyś ktoś wypomni mi ten dług. Nie sądziłam jednak, że tym kimś będzie Michał…
- Tak powiedział? – dopytywał Bartman, choć jakoś nie wyglądał na bardzo zdziwionego. W końcu zna go nie od dziś.
- Mniej więcej tak – potwierdziłam. – Wiesz, jaki jest. Mówi szybciej niż myśli. Choć w sumie to kto go tam wie, może i tak myśli? Nie wiem, od kilku miesięcy kompletnie go nie poznaję…
- Ja też – przyznał Zibi ze smutkiem. – Co prawda nie jesteśmy już przyjaciółmi, ale nigdy nie pomyślałbym, że może być takim chamem, nawet jeśli zawsze był w gorącej wodzie kąpany. Ale tak krzywdzące słowa i to wobec ciebie?! Nie do pomyślenia! – przeraził się nie na żarty.
- Nawet mnie to zaskoczyło, mimo że już wcześniej zauważyłam u niego tę zmianę na gorsze – przyznałam, smutno kiwając głową. – Ale on nie widzi, ile ja dla niego poświęciłam! Nie poszłam na magisterkę, przestałam się realizować zawodowo, zrezygnowałam ze swojego życia, przeprowadziłam się z nim do Japonii, mimo że tak bardzo tego nie chciałam… On tego nie dostrzega. Ale powiedziałam mu, że oddam wszystko co do grosza, wszystkie pieniądze, które we mnie zainwestował. I pokryję wszystko co związane z odwołaniem naszego wesela. Jeszcze nie wiem, jak zdobędę te pieniądze, ale oddam mu je, choćby nie wiem co, by nigdy więcej nie mógł mi tego wypomnieć.
Byłam bardzo zdeterminowana. Nawet nerkę sprzedam, jeśli ma mi to jakoś pomóc.
- Ile potrzebujesz? – spytał Bartman nagle zmieniając temat. Spojrzałam na niego zaskoczona. – No co się dziwisz? Pożyczę ci tę kasę! Lepiej żebyś była dłużna mnie niż jemu.
- Zbyszek, ale to jest mnóstwo pieniędzy! – przeraziłam się.
Nie spodziewałam się tego. Nie mówiłam mu przecież o tym, by czuł się w jakikolwiek sposób zobowiązany. Nie o to mi chodziło. Bartman jednak naciskał, dlatego dla świętego spokoju powiedziałam mu wstępnie obliczoną kwotę z zastrzeżeniem, że nie ustaliłam jej jeszcze z Michałem.
- Ok, nie ma problemu. Powiedz tylko, kiedy będą ci potrzebne, to ci je przeleję. I nie martw się, ja ci nie będę ich wypominać, oddasz mi jak tylko będziesz miała – powiedział, jakby ta suma nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Na mnie robiła ogromne. – Tylko najpierw musisz zwlec się z tej kanapy.
- Co wy macie do tej kanapy?! – oburzyłam się, chcąc zmienić temat. Było mi cholernie głupio, że sama sobie nie radzę z życiem, że wciąż wszyscy muszą mi pomagać. Czułam się zależna od innych, taka niesamodzielność była dla mnie okropnym uczuciem. Muszę jednak przyznać, że Bartman miał rację, lepiej bym była dłużna jemu niż Michałowi. – Wszyscy twierdzicie, że nie powinnam tak leżeć, a nie pomyśleliście może, że ja naprawdę tego potrzebowałam? Obiecuję jednak, że dłużej nie będę gnić pod tym kocem. Mam tyle pomysłów, tyle rzeczy muszę zrobić! – rozpogodziłam się nagle.
Jakoś tak po tej rozmowie zrobiło mi się lepiej, a przyszłość zaczynała mieć jaśniejsze barwy.
- Co na przykład? – zainteresował się Zbyszek.
- Wiesz, może nie powinnam o tym mówić, co by nie zapeszyć, ale jakoś od dwóch lat mam pomysł na własną firmę, zdobyłam już nawet trochę kontaktów – mówiłam przejęta. – Już wcześniej próbowałam coś ogarniać, ale jak tylko Michał się o tym dowiedział, to się wściekł, więc zaprzestałam wszystkiego. A przynajmniej oficjalnie – zaśmiałam się z lekkością.
- To tym bardziej przydadzą ci się te pieniądze, byś miała czystą głowę i mogła zająć się sobą – powiedział Zbyszek, przekonany o słuszności swoich słów.
A najlepsze, że miał stuprocentową rację.
- I wiesz, chyba wrócę od października na studia, ale nie na matematykę, tylko pójdę na marketing i zarządzanie – mówiłam dalej, bo nagle poczułam ogromny przypływ pozytywnej energii. – Teraz mogę robić wszystko, czego mi zabraniał, gdy z nim byłam. Nie muszę już z nim niczego ustalać.
Dopiero teraz zaczynało do mnie docierać, jak wielkie możliwości się właśnie przede mną otwierają. Że znów mogę być sobą. Że jestem wolna.
- Najpierw jednak muszę znaleźć jakąś pracę – dodałam, uświadamiając sobie, że bez tego nie ruszę z niczym, mimo moich najszczerszych chęci.
Zbyszek tymczasem uśmiechnął się pod nosem zadowolony, że energia mi wróciła. Naprawdę się martwił, ale dzięki tej rozmowie ewidentnie mu ulżyło. I gdy już chciał coś powiedzieć, z korytarza rozległ się lekko zdziwiony głos:
- Pracę? A co byś powiedziała, gdybym polecił cię szefowi? Właśnie szukają nowej barmanki do naszego klubu, myślę, że świetnie byś się w tym sprawdziła.
Obejrzałam się przez ramię. W korytarzu stał Aleks i nieśmiało uśmiechał się w naszym kierunku. Tak bardzo byłam zaaferowana rozmową ze Zbyszkiem, że nawet nie usłyszałam, kiedy wszedł do mieszkania, nie miałam więc pojęcia, ile usłyszał z mojego trajkotania. Bartman chyba również przeoczył jego wtargnięcie do mieszkania, bo wyglądał na równie zaskoczonego jego obecnością.
- Naprawdę? – dopytywałam, a gdy tylko Aleks pokiwał głową, wstałam szybko z kanapy i przytuliłam się do niego: – Jasne, że chcę! Dziękuję.
- Jeszcze nie masz za co – szepnął brunet ciut speszony moją reakcją, jednak odwzajemnił uścisk. – To ja może od razu do niego zadzwonię, hm? – dodał, wyswobadzając się z moich objęć i udając się do swojego pokoju, z którego po chwili wrócił z dobrą wiadomością, że mam tę pracę.
Spojrzałam na wciąż siedzącego na kanapie Zbyszka. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę.
- Widzisz, musiałeś przyjechać, żeby wszystko znowu zaczęło się układać – powiedziałam do niego ze łzami w oczach. Bo tak właśnie czułam.


Jeden z warszawskich klubów, noc z 25. na 26. marca 2017 roku

To był dzień jak każdy inny (a będąc bardziej precyzyjną to noc jak każda inna). Nic nie wskazywało na to, aby miało się dziś wydarzyć coś nadzwyczajnego. Coś innego niż zwykle. Coś, czego się kompletnie nie spodziewałam.
Zacznijmy jednak od początku.
Od ponad miesiąca bowiem każdą noc – za wyjątkiem poniedziałków, gdy nasz klub nie działał – spędzam za barem, serwując ludziom drinki. Potrzebowałam pieniędzy na już, brałam więc wszystkie możliwe zmiany, a nawet zgadzałam się na dodatkowe godziny w dzień czy dłuższe, nocne zmiany, gdy tylko ktoś chciał mi je oddać. I tak mało spałam, bo robiłam jeszcze kursy, zbierałam kontakty dotyczące mojej wciąż potencjalnej firmy oraz dorabiałam sobie w naszym osiedlowym fitness klubie. Miałam więc sporo na głowie, wiedziałam jednak, że robię to wszystko w słusznym celu i że za jakiś czas wyjdzie mi to na dobre. Poza tym musiałam ratować swój budżet, by już nigdy nie znaleźć się w podobnej sytuacji. Chciałam jak najszybciej stanąć na nogi, uniezależnić się i spłacić długi. Cieszyłam się więc z każdego kolejnego zlecenia i z każdej kolejnej zmiany. Poza tym stanie za barem sprawiało mi przyjemność, czułam się tu jak ryba w wodzie, jakbym była stworzona do tej pracy. W końcu mogłam wyjść między ludzi, co noc poznawałam nowe osoby, co było miłą odmianą w porównaniu z ostatnimi latami mojego życia. Znowu byłam zwierzęciem towarzyskim. Jak kiedyś. W międzyczasie zdążyłam ukończyć dwa kursy barmańskie, dzięki czemu czułam się tu o wiele pewniej niż na początku. Ponadto miałam bardzo zgraną i pomocną ekipę. Dzięki tylu godzinom spędzonym w klubie zdążyłam już wszystkich dość dobrze poznać, a nawet w miarę wkupić się w ich łaski. Z pewnością pomogło mi w tym też to, że trójkę barmanów znałam dłużej, a na dodatek wciąż z nimi mieszkałam, jednak i tak myślę, że o wiele więcej miał tu do powiedzenia mój urok osobisty. No, bo kto by mu się oparł? Sami przyznajcie, że nikt! Czułam się tu więc już powoli jak u siebie. Byłam zadowolona, rozluźniona i miałam opuszczoną gardę.
I to mnie trochę zgubiło.
Było jakoś po dwudziestej trzeciej. W pomieszczeniu w tych godzinach zawsze robi się największy tłok, a przy barze największy ścisk. Była sobota, co dodatkowo potęgowało ilość osób zainteresowanych nocnym życiem Warszawy. Wszystko szło dobrze, podawałam drink za drinkiem, gdy nagle w mojej części baru usłyszałam tak dobrze znany mi głos:
- Whisky z colą poproszę.
Przełknęłam głośno ślinę, na szczęście w klubie był taki hałas, że nikt nie mógł tego usłyszeć. Na moment zamarłam, po chwili jednak postanowiłam się opamiętać i być ponad to. Może mnie nie zauważył? Może nie poznał? Podam, co mam podać i będę robić swoje. Będę oazą spokoju, zimną i obojętną. Nic mnie nie wyprowadzi z równowagi – powtarzałam sobie w myślach.
Niestety, na nic to się zdało. Kiedy podstawiłam mu pod nos jego trunek, usłyszałam:
- Dziękuję, Tośka.
Uniosłam więc swój wzrok znad baru, by spojrzeć na niego po raz pierwszy dzisiejszego wieczora. Nie widziałam go ponad dwa miesiące, nie zapomniałam jednak jak wygląda. Za wyjątkiem ciut dłuższego zarostu i delikatnego zmęczenia na twarzy, zapewne spowodowanego jet lagiem, nie zmienił się ani trochę. Nadal był tak samo przystojny i pociągający.
Nie miałam jednak zamiaru dać mu po sobie poznać, że wciąż na mnie działa. Nie chciałam, by wiedział, co aktualnie dzieje się w mojej głowie i w sercu. Z idealnie wypracowaną przez lata obojętnością wzięłam więc od niego pieniądze i już chciałam się przesunąć do kolejnego delikwenta, kiedy Michał złapał mnie za dłoń, przytrzymując delikatnie.
- Czy po tym wszystkim co przeszliśmy, nie zasługuję na choćby odrobinę twojej uwagi? – zapytał z wyrzutem.
- Może i zasługujesz, ale jakbyś nie zauważył, to jestem w pracy – odpowiedziałam oschle.
- Przecież możesz obsługiwać innych, jednocześnie rozmawiając ze mną – zaproponował.
- Za dużo filmów się naoglądałeś, Michał – skwitowałam z kwaśnym uśmiechem. – Ale skoro tak bardzo ci na tym zależy, to możemy spróbować – dodałam obojętnie, wzruszając ramionami.
Takie rozwiązanie było mi nawet na rękę. Przynajmniej nie będę musiała na niego patrzeć, w razie czego będę mogła udać, że go nie słyszę i mieć dłuższą chwilę na zastanowienie się nad odpowiedzią. Poza tym lepiej, gdy porozmawiamy tu i teraz, niż gdyby miał na mnie czatować pod klubem. Tu przynajmniej jest sporo ludzi, a tam bylibyśmy sam na sam, co mogłoby się źle skończyć…
- To czego chcesz? – zapytałam, w międzyczasie obsługując inne osoby.
- Dowiedzieć się, co u ciebie – odpowiedział, wbijając swój wzrok w mój profil. – Wszystko w porządku?
- W jak najlepszym – odpowiedziałam szczerze.
- Mam rozumieć, że właśnie tego chciałaś w życiu? Że tego ci brakowało?
- Co masz na myśli? – obruszyłam się. – Czy ty właśnie pijesz do tego, że jestem barmanką? Uważasz to za coś hańbiącego? – dopytywałam.
Znałam go już tyle lat, że doskonale wiedziałam, co miał na myśli. Tymi pytaniami jednak dałam mu szansę, by mógł się z tego jakoś wykpić albo chociaż spróbować usprawiedliwić.
- Nie o to mi chodziło – odpowiedział od razu – choć przyznaję, że nie tego się po tobie spodziewałem.
- A czego? – prychnęłam zirytowana, spoglądając na niego po raz drugi dzisiejszego wieczora. – Po to tu przyszedłeś, by mówić mi, że marnuję sobie życie? Skąd w ogóle wiesz, że tu pracuję? Bo jakoś wątpię, aby był to zbieg okoliczności.
- Rzeczywiście, szukałem cię, ale Błażej nic mi nie chciał na twój temat powiedzieć...
- Bo nie gada ze mną od czasu naszego rozstania, więc kompletnie nie wie, co się u mnie dzieje.
- Naprawdę? – szczerze się zdziwił. – Myślałem, że blefuje.
Wzruszyłam ramionami. Bo co miałam mu powiedzieć? Że boli mnie zachowanie Błażeja? Że jest mi przykro z tego powodu? Nie musiałam tego mówić, Michał doskonale o tym wiedział i to bez mojego potwierdzenia. Niestety, jego brat od początku trzymał jego stronę, ok, jego sprawa. Nie chce ze mną gadać, to ja do niczego nie będę go zmuszać. Pogodziłam się z tym. A przynajmniej próbowałam.
- Mam z nim pogadać? – zapytał Kubiak, wyrywając mnie tym z zamyślenia.
- Nie, Michał – zaprzeczyłam stanowczo. – Nie chcę, abyś interweniował w tej sprawie. W jakiejkolwiek sprawie związanej ze mną. Poza tym nie jesteś zadowolony z tego, że twój brat uważa, że mi odbiło? W końcu po raz pierwszy od dawna w czymś się ze sobą zgadzacie – dodałam oschle.
- Tośka, nie dramatyzuj, proszę cię – westchnął, jakby był zmęczony moim uporem. – Naprawdę nie jest mi na rękę, że pokłóciłaś się z Błażejem, wierz mi. I dlatego właśnie chcę wam pomóc.
- Powiedzmy, że wierzę w szczerość twoich intencji, ale tu nic nie pomoże. Poza tym nie chcę, abyś się w to wtrącał – powiedziałam łagodniej, uprzednio uważnie przyglądając się jego twarzy w poszukiwaniu podstępu. Nie znalazłam go jednak. – To sprawa między nami, Błażej musi się w końcu nauczyć oddzielać mnie od ciebie, a nie traktować nas jako jedność. Zawsze miał z tym problem, nawet wtedy, gdy jeszcze nie byliśmy razem… – mruknęłam posępnie. – Więc od kogo wiesz, że tu jestem? – zapytałam, chcąc raz a dobrze skończyć temat młodszego Kubiaka.
- Ok, jak tam sobie chcesz. Chciałem dobrze, chciałem wam tylko pomóc – skapitulował. – A co do twojego pytania, to moja mama niedawno spotkała na mieście twoją i to od niej wiem, gdzie cię znajdę – wyjawił w końcu.
- No tak, mogłam się tego spodziewać – syknęłam, kręcąc głową. – To akurat nic nowego, że moja matka nie potrafi trzymać języka za zębami.
Co prawda nie zakazywałam jej mówienia o mnie, bo nigdy, nawet w najśmielszych snach, nie przeszłoby mi przez głowę, że ta spotka się kiedyś, choćby przypadkiem, z matką Kubiaków. Gdybym to wiedziała, na pewno bym ją odpowiednio przeszkoliła, co powinna, a czego nie powinna mówić. Choć w sumie sama mogłaby czasem pomyśleć nad tym, co robi i co komu mówi, czyż nie?
- Nie gniewaj się na nią, nasze mamy wciąż liczą, że się pogodzimy – powiedział Michał. – I ja w sumie też – dodał.
Poczułam się jakby poraził mnie piorun, gdy tylko usłyszałam jego słowa. Prawie szklankę zbiłam przez to.
- Po to tu przyszedłeś? – od razu na niego napadłam. – Chcesz mi namącić w głowie?
- Nie, chcę się tylko dowiedzieć, czy jesteś szczęśliwa. Czy naprawdę tego chcesz i czy wiesz co robisz. Czy może mam jeszcze u ciebie jakieś szanse… – mówił, przyglądając mi się z uwagą, chcąc zarejestrować moją reakcję na te słowa.
A we mnie się zagotowało. Już chciałam wyrzucić z siebie cały żal do niego, który noszę w sobie, już miałam otwierać usta, by zapytać go, co sobie wyobraża, przychodząc tutaj jak gdyby nigdy nic i to po tym wszystkim, co dwa miesiące temu usłyszałam od niego na swój temat, po co w ogóle to jeszcze rozdrapuje, po co do tego wraca… Naprawdę miałam zamiar krzyczeć, ile sił miałam w płucach, przeszkodził mi w tym jednak Aleks, który nagle zmaterializował się obok mnie.
- Tośka, wszystko w porządku? Może ci jakoś pomóc? – zapytał.
W jego głosie od razu można było wyczuć troskę, a w jego spojrzeniu, posyłanemu Michałowi, wrogość, której nawet nie miał zamiaru ukrywać. Poklepałam go więc uspokajająco po ramieniu i niemal ze stoickim spokojem odpowiedziałam:
- Nie, dziękuję, poradzę sobie.
Aleks tymczasem przyjrzał się dokładnie mojej twarzy, jakby chciał się upewnić, że nie ma w tych słowach żadnej ukrytej wiadomości, żadnego drugiego dna. Upewniwszy się, że tak właśnie jest, powiedział:
- Ok, ale jakby co, to wiesz gdzie mnie szukać.
Po czym przesunął się na drugi kraniec baru. Zrobił to jednak z ogromnym ociąganiem, raz jeszcze przyglądając się uważnie naszej dwójce. I choć nie znał naszej historii z autopsji, tylko z opowiadań, nigdy nie widział nas razem, za wyjątkiem momentu, gdy oboje jeszcze się dziobaliśmy przed naszym związkiem, to i tak był doskonale wyczulony na jego punkcie. Uśmiechnęłam się pod nosem. Dzięki jego wtrąceniu dotarło do mnie, że miałam tu swojego obrońcę, który nie pozwoli zrobić mi jakiejkolwiek krzywdy, który stoi za mną murem i to obojętnie, co by się wydarzyło. Dzięki temu poczułam się pewniej. I jakoś automatycznie byłam bardziej spokojna.
- Teraz wiem wszystko, co chciałem – usłyszałam głos Michała, który wyrwał mnie z chwilowego otępienia. – Już nawet zdążyłem o nim zapomnieć i mówiąc szczerze, nigdy nie pomyślałbym, że zostawiłaś mnie właśnie dla niego – dodał z wyrzutem.
- A ty nadal twierdzisz, że odeszłam do innego? – prychnęłam pogardliwie, wracając do żywych. – Nie przeszło ci może przez myśl, że przez ostatni rok czułam się w naszym związku jak w więzieniu? Nie pamiętasz już, jak bardzo się nam nie układało? Jak się kłóciliśmy o wszystko? Nie pasowaliśmy do siebie, Michał, i właśnie dlatego podjęłam taką decyzję. Zrobiłam to dla naszego dobra, abyśmy w końcu mogli zaznać spokoju i być szczęśliwi.
- Możesz mówić, co chcesz, ale nie jestem ślepy – prychnął rozdrażniony, uparcie trwając przy swoim.
- Właśnie, że jesteś – zaśmiałam się. – Najpierw nie widziałeś, jak cię kochałam, później nie widziałeś, jak źle wpływają na mnie twoje decyzje, za to zawsze idealnie dostrzegałeś coś, czego nie ma, a co jest tylko w twojej głowie. Ale jeśli musisz wiedzieć, to proszę bardzo. Możliwe, że Aleks będzie w mojej rodzinie, bowiem spotyka się z moją siostrą. On i Zośka wydają się być ze sobą szczęśliwi, co bardzo mnie cieszy. Oboje mi pomagają i się przyjaźnimy, taka jest prawda. Więc wbij sobie wreszcie do głowy, że nie zostawiłam cię dla innego. Myślałam, że po tylu latach znajomości masz o mnie trochę lepsze zdanie i wiesz, że nigdy nie mogłabym cię zranić w taki sposób... – szepnęłam smutno. – Ale w sumie czego ja się spodziewam? Twoje ostatnie słowa przed moim wyjazdem idealnie pokazują, co tak naprawdę o mnie myślisz – syknęłam, przypominając sobie wszystko, co ostatnio od niego usłyszałam.
Byłam wściekła na niego, a ta rozmowa prowadziła donikąd i w niczym mi nie pomagała. Jemu chyba też nie. Nie wiedziałam więc, po co my to w ogóle ciągniemy i wciąż do tego wracamy.
- Tośka, to nie tak – odpowiedział Michał, chyba chcąc się jakoś zreflektować. – Powiedziałem to wszystko pod wpływem emocji, tak naprawdę wcale tak nie myślę.
- Naprawdę? – udałam zaskoczoną. Spodziewałam się bowiem, że właśnie w ten sposób będzie próbował się wykpić. – Czyli niepotrzebnie wysłałam ci przelew na kilkadziesiąt tysięcy złotych, bo jednak nie uważasz, że byłam z tobą dla kasy? – pytałam, kompletnie nie oczekując odpowiedzi na te pytania, mimo że Michał próbował mi ją udzielić. Ale ja nie pozwoliłam dojść mu do głosu: – Daruj sobie, naprawdę. Nieważne, co teraz powiesz, tamtych słów nie cofniesz, choćbyś nie wiem co zrobił. Ja śpię już spokojnie. Spłaciłam swój dług i nigdy więcej nie będziesz mógł mi wypomnieć jakichkolwiek pieniędzy. No chyba, że chcesz więcej? Może coś źle obliczyłam? – pytałam sarkastycznie.
- Nie, Tośka, przestań. W ogóle nie musiałaś mi ich wysyłać, tak naprawdę nigdy ich od ciebie nie chciałem – mówił, ale kompletnie mu nie wierzyłam. Przecież gdyby tak było, to już dawno mógłby mi je odesłać, czyż nie? – W ogóle to skąd masz te pieniądze?
- Nie twój interes – syknęłam. – Nie musisz się martwić, są w pełni legalne.
- Nie o to chodzi, martwi mnie coś innego – mruknął, nie dając za wygraną. Spojrzałam na niego, nic z tego nie rozumiejąc. – O ciebie się martwię, jesteś zupełnie inna niż dotychczas… Coś się stało? Coś się zmieniło? – pytał, wyglądając przy tym na szczerze zmartwionego.
- Ja się zmieniłam, Michał – odpowiedziałam niemal triumfalnie. – Już nie kontrolujesz mnie ani mojego życia. W końcu robię to, co mi się żywnie podoba. Tak naprawdę dopiero teraz jestem w pełni sobą.
- Jakoś ci w to nie wierzę – powątpiewał. – W ogóle nie mogę uwierzyć, że ty naprawdę odwołałaś nasz ślub! Jesteś tego pewna, Tośka? Naprawdę? Proszę cię, przemyśl to raz jeszcze, przecież wszystko możemy naprawić. Usiądźmy, porozmawiajmy na spokojnie, jeśli chcesz to nie będę grał już w Japonii, tylko wrócę do Polski. Powiedz mi, co muszę zrobić, abyś dała mi drugą szansę…
- Drugą? – zaśmiałam się. – Michał, odkąd cię poznałam przez lata dałam ci niezliczoną ilość szans. Żadnej z nich nie wykorzystałeś. I to w sumie nie jest twoja wina, tylko moja. Powinnam była już dawno to zakończyć, raz byłam nawet bardzo blisko, pewnie pamiętasz – mruknęłam, przypominając sobie swoją przeprowadzkę do Paryża, która ostatecznie przez nasz wypadek nie doszła do skutku – ale wtedy moje wyobrażenie naszej dwójki razem wygrało z rzeczywistością. Przez ostatni rok non stop myślałam o tym, jakie mamy szanse. I my ich, Michał, nie mamy. Wcale. Nigdy nie mieliśmy. Próbowaliśmy latami sklejać coś, co już dawno się rozbiło, jeszcze przed tym, zanim oboje wyznaliśmy sobie miłość. Tego nie da się już naprawić i gdybym nie była tego pewna, to nigdy bym nie podjęła takiej decyzji. Zrobiłam to jednak dla naszego dobra. Abyśmy byli szczęśliwi, bo możemy być tacy tylko osobno. Razem to nie wypali.
- I teraz niby jesteś szczęśliwa? – prychnął.
- Tak, Michał – odpowiedziałam, spoglądając mu w oczy. – Od dawna nie czułam się tak dobrze ze sobą. Tak lekko. W końcu czuję się wolna i szczęśliwa. Zostawiłam nasz związek za sobą i tobie też to radzę, zobaczysz jak wielką ulgę wtedy poczujesz. Czasu nie cofniemy, nie da się go zwrócić jak pieniędzy, ale mamy jeszcze wiele przed sobą. I wierzę, że gdzieś tam jest ta właściwa kobieta, która cię uszczęśliwi. Ale to nie jestem ja, nigdy nie byłam. Nie spełniałam twoich wymagań i wiem, że doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, tylko nie chcesz się do tego przyznać. Ale musisz, bo to nie ma przyszłości. I zamiast ganiać za mną, zamknij wreszcie ten rozdział i rozejrzyj się wokół, byś nie przegapił tego co najważniejsze.
Ja przegapiłam – dodałam w myślach. Wolałam jednak nie mówić tego głośno. Nie chciałam mu dokładać. Poza tym to było na tyle prywatne przemyślenie, że wolałam zostawić je dla siebie. Już nie byliśmy ze sobą tak blisko, by móc je wypowiedzieć na głos. Choć w sumie to nigdy tacy nie byliśmy. Nigdy bym mu tego nie powiedziała.
No chyba, że chciałabym go zranić. Ale nie jestem tak okropna, jak wszyscy myślą.
W międzyczasie podsunęłam mu pod nos kolejną szklankę whisky, mówiąc, że to na koszt firmy, na dobre zamknięcie naszego wspólnego rozdziału. Poklepałam go jeszcze pokrzepiająco po dłoni i przesunęłam się kilka metrów od niego, dając mu swobodę, by mógł przemyśleć wszystko, co właśnie ode mnie usłyszał, z nadzieją, że nie będzie już drążył tego tematu. Choć w sumie to gdzieś tam w głębi nawet cieszyłam się, że tu dzisiaj przyszedł. Ja nigdy bym się na to nie zdobyła, bowiem przez myśl by mi nie przeszło, że ta rozmowa rozwinie się w taki sposób. Wyszło o wiele lepiej niż myślałam. A byłam przekonana, że znowu skoczymy sobie do gardeł, wyrzygując przy tym całą nagromadzoną w nas w ostatnich latach żółć. To by w niczym nie pomogło, a wręcz odwrotnie – tylko by pogorszyło sytuacje. A tak mamy w końcu ten rozdział za sobą.
A przynajmniej ja go mam. Michał w tym momencie wciąż zdawał się nie podzielać mojego stanowiska, ale to już była tylko i wyłącznie jego sprawa, i jego problem. Ja już do niego nie wrócę. Byłam tego pewna jak nigdy wcześniej.


Warszawa, 9. września 2017 roku

Siedziałam w ostatniej ławce przystrojonego białymi kwiatami kościoła, za wszelką cenę starając się nie zwracać na siebie uwagi. Nie wszyscy bowiem byli zachwyceni moją obecnością w tym miejscu i o tej porze, i nie chodzi mi w tym momencie o moje domniemane konszachty z diabłem, tylko o fakt bycia byłą narzeczoną Pana Młodego.
Tak, dobrze widzicie. Michał Kubiak brał dzisiaj ślub. Tu i teraz.
Myślę, że byłam równie zaskoczona takim obrotem sprawy, co wszyscy obecni w tym momencie w kościele. Przecież nic na to nie wskazywało. Co prawda miał być ślub i to w tym roku, ale mój i jego, w maju. Ostatecznie nie doszedł on do skutku, bo ja na początku roku wszystko odwołałam. A jednak życie bywa nieprzewidywalne i z kilkumiesięcznym opóźnieniem ów ślub właśnie się odbywa. Tylko to nie ja jestem Panną Młodą.
Naprawdę nie sądziłam, że po naszej marcowej konfrontacji Michał tak mocno weźmie sobie moje słowa do serca i już pół roku później będzie ślubował miłość oraz wierność aż do grobowej deski innej kobiecie. I to nie byle jakiej kobiecie – mowa tu o Monice, jego pierwszej, wielkiej miłości, jeszcze ze szkolnych lat, z którą rozstanie było głównym powodem jego przeprowadzki na Śląsk.
W sumie, jakby na to nie spojrzeć, to nasza historia zatoczyła koło. Bo gdyby nie ich rozstanie, ja nie wyjechałabym z chłopakami do Żor i pewnie nigdy nie byłabym z Michałem. A gdyby nie nasze rozstanie, on nie brałby dziś ślubu z Moniką. Wszystko ładnie się ze sobą splotło i wszystkim wyszło na dobre.
Mimo to przyznaję, że byłam w głębokim szoku, gdy w maju Michał i Monika odwiedzili mnie w pracy i oznajmili mi, że dziewiątego września tego roku, tydzień po finale Mistrzostw Europy, biorą ślub. Długo nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę, zwłaszcza, że oboje solennie mnie zapewniali, że miło im będzie, jeśli pojawię się tego dnia w kościele na tej uroczystości. Prosili mnie wręcz o to, mimo że nie uważałam, by był to dobry pomysł. I w sumie do końca nie wiedziałam, czy się tu zjawię. Wszyscy jak jeden mąż odradzali mi tę wyprawę, ja jednak poczułam się w obowiązku życzenia im wszystkiego najlepszego. Mimo że cała ta sytuacja była bardzo dziwna.
Ale naprawdę życzyłam im jak najlepiej. By im się układało. By byli ze sobą szczęśliwi. Zasługiwali na to.
Poza tym skoro oboje chcieli, abym tu dziś była, to nie mogłam sprawić Państwu Młodym zawodu, prawda? Może było im to potrzebne? Michałowi, by zobaczył, że już nic do niego nie czuję i że nie rusza mnie to, że bierze ślub z inną. Monice, by miała przekonanie, że właśnie na własne oczy widzę, jak mój były już narzeczony bierze ją sobie za żonę, z którą łączą go więzy nierozerwalne. Że zamknęła mi właśnie przed nosem tę furtkę. Oraz mnie, by utwierdziło mnie to w przekonaniu, że już wszystko między nami skończone. Raz na zawsze.
I choć czułam na sobie baczne spojrzenia ludzi – rodziny i znajomych Michała, którzy dobrze wiedzieli, kim jestem – starałam się nie dać po sobie poznać, że to ich wrogie nastawienie do mojej osoby w jakikolwiek sposób mnie rusza. Bo niespecjalnie mnie ruszało. Przecież gdyby nie ja, Michał nie byłby teraz szczęśliwy. A wierzę, że tak jest, że właśnie dlatego zdecydował się na ten ślub, a nie przez poczucie obowiązku. Bo musicie wiedzieć, że za kilka miesięcy Państwo Młodzi zostaną rodzicami. To chyba był kolejny szok, jaki na wszystkich czekał.
Bo szybko poszło, czyż nie? Ale Michał zawsze pragnął mieć dużą rodzinę, a ja przecież nie chciałam mu tego dać. Dlatego wierzyłam, że w końcu jest szczęśliwy, bo spełnia się jego wizja przyszłości. Bo właśnie zakłada rodzinę, będzie miał żonę, dziecko, dom, bezpieczną przystań. Ja również dzięki temu czułam się szczęśliwa. I niezwykle spokojna. Bo widząc, jak starszy Kubiak składa Monice przysięgę, dotarło do mnie, że to naprawdę jest koniec naszej wspólnej historii. Że teraz on ma swoją, a ja swoją. On ją pisze z inną kobietą, a ja… A ja mam, czego chciałam.


Warszawa, 17. lipca 2018 roku

Minęło półtora roku od mojego rozstania z Kubiakiem. Michał wydawał się być szczęśliwy. Miał żonę, córkę, odnosił sukcesy w klubie i w reprezentacji, kibice go uwielbiali, nasze rozstanie wyszło mu więc na dobre. Wydaje się, że żadne negatywne skutki tej decyzji go nie dotknęły.
U mnie też było dobrze. Naprawdę. Odżyłam. Znów byłam sobą. Byłam Tośką, której nikt nie kontrolował, której nikt nie próbował zmienić, zdominować, która wierzyła w siebie i w swoje możliwości, której już nikt nigdy nie wmówi, że jest do niczego i że sama sobie nie poradzi w życiu. Bo to nie była prawda. Od naszego rozstania zaczęłam stawiać na siebie. A tak naprawdę to od momentu, gdy zobaczyłam jak Michał przy ołtarzu przysięga innej kobiecie miłość aż po grób. Ten widok w pewien sposób mnie oczyścił. Mimo że nasze rozstanie przypłaciłam nie tylko złamanym sercem, zbrukaną pewnością siebie i ogromnym debetem na koncie, ale również stratą najlepszego przyjaciela i brata w jednym, to było mi ze sobą dobrze. Nie żałowałam niczego. Samotność, która mi doskwierała, skutecznie zagłuszałam kolejnymi zajęciami. A na ich ilość naprawdę nie mogłam narzekać. Właśnie kończę pierwszy rok studiów magisterskich na kierunku marketing i zarządzanie, wciąż pracuję za barem, choć już zdecydowanie rzadziej niż na początku, bowiem od ponad pół roku prowadzę własną firmę, która pochłania mnie bez reszty. Marzyłam o tym od dawna, projektowałam stroje do ćwiczeń już długo przez założeniem własnej działalności, ale Michał nie chciał nawet słyszeć, abym miała swoje zajęcie. Teraz to nie jego zdanie się liczyło, tylko moje. Miałam mnóstwo roboty, mój grafik wypełniony był po brzegi, przez co przez ostatni rok spałam naprawdę niewiele, ale byłam szczęśliwa.
A przynajmniej tak wszystkim mówiłam.
Tylko Zbyszek mi nie wierzył i notorycznie suszył mi głowę, czy aby na pewno mówię mu prawdę i wszystko jest u mnie w porządku. Mimo moich zapewnień, że tak, w jak najlepszym, on uparcie trwał przy swoim. Nic dziwnego, w końcu nie tak dawno ukrywałam przed wszystkimi prawdę. I on doskonale to pamiętał.
A najgorsze, że miał rację. Straciłam Błażeja, który nie chce mnie znać, mimo że przecież ostatecznie jego bratu nasze rozstanie wyszło na dobre. Michałowi się układa i młodszy Kubiak powinien być z tego powodu zadowolony. Podejrzewam jednak, że ten w swoim gniewie zabrnął tak daleko, że teraz nie potrafi się z tego wycofać. Że już w sumie nie wie, dlaczego tak śmiertelnie się na mnie obraził, ale nie umie przyznać się do błędu. To byłoby do niego bardzo podobne, ja jednak nie miałam zamiaru mu pomagać. Za bardzo bolała mnie jego reakcja, by wciąż o niego walczyć, nawet jeśli przez to mam ograniczone kontakty z moim chrześniakiem. Na szczęście jego żona stoi za mną murem i pomaga mi jak tylko może, by Ben o mnie nie zapomniał. I aktualnie nawet matka Kubiaków jest do mnie przychylniej nastawiona niż mój (kiedyś) przyszywany brat. Życie czasem naprawdę potrafi pisać zaskakujące scenariusze.
Ale nie to było najgorsze, nie. Mimo że Błażej zawsze był ważnym człowiekiem w moim życiu, to przez mój związek z Michałem straciłam kogoś znacznie ważniejszego. Simona. Tak, właśnie tak. I choć wciąż wszystkim mówiłam, że jest dobrze tak jak jest, to w głębi duszy wiedziałam, jak bardzo ich okłamuję. Brakowało mi miłości, a wiedziałam, że tylko Tischer był w stanie mi ją dać. Gdybym miała maszynę, dzięki której mogłabym cofnąć się w czasie do jednej, konkretnej chwili, wybrałabym moment posezonowej imprezy Jastrzębskiego Węgla, by móc podjąć inną decyzję. Po raz pierwszy od dawna czegoś tak ogromnie żałowałam. Wiedziałam jednak, że choćby nie wiem co, to nie da się już tego odwrócić. Musiałam żyć z myślą, że nic już nie da się z tym zrobić…
A przynajmniej tak myślałam do dnia dzisiejszego.
Siedziałam właśnie w jednej z warszawskich kawiarni, spokojnie popijając kawę i gapiąc się na miejskie życie za oknem. Naprzeciwko mnie siedział Zbyszek, który spędzał właśnie przerwę pomiędzy sezonami w swoim domu w Warszawie i chciał, jak to sam powtarza, nacieszyć się mną na zapas. Już niedługo bowiem wyruszał do Argentyny, gdzie od nowego sezonu będzie grał w jednym z klubów tamtejszej ligi, w UPCN San Juan Voley. Ten to naprawdę nigdy nie ma dość, wciąż stawia sobie coraz to nowe cele i wyzwania, i dąży do ich realizacji. Nie potrafi usiedzieć w miejscu, jeszcze nie było takiego klubu, w którym spędziłby dwa lata pod rząd (zdarzało mu się bowiem już gdzieś wracać, jednak zawsze pomiędzy tymi sezonami była jakaś przerwa na grę w innym zespole). Jedni mówią, że zmienia kluby jak rękawiczki i nigdzie nie potrafi zagrzać miejsca, ja natomiast zawsze powtarzam, że Bartman zbiera doświadczenie, którego za kilka lat wszyscy mu będą zazdrościć. Bo skoro nie ma już szans na grę w reprezentacji, to warto wykorzystać nadarzające się okazje, by po zakończeniu kariery niczego z jej trwania nie żałować. W zupełności go rozumiałam i z całego serca go w tym wspierałam, mimo że wolałabym, aby był bliżej mnie. Abym częściej mogła się z nim spotkać, by choćby wypić tę kawę na mieście, miło spędzając przy tym czas.
- Ale obiecujesz mi, że mnie odwiedzisz? – dopytywał, gdy zbieraliśmy się do wyjścia.
Musieliśmy się rozstać, choć oboje najchętniej jeszcze posiedzielibyśmy w środku. Ja jednak za niecałą godzinę miałam spotkanie biznesowe, a do niego od kilku minut ktoś uparcie się dobijał, nie dając mu w spokoju dojeść szarlotki. Musiało być to coś naprawdę ważnego, choć nie dopytywałam o co chodzi.
- Pewnie, skoro mnie zapraszasz – uśmiechnęłam się. – Nigdy nie byłam w Argentynie, z chęcią więc przyjadę. Ale chyba jeszcze zobaczymy się przed twoim wylotem? – dopytywałam.
- Pewnie, przecież jeszcze trochę tu pobędę – zapewnił mnie.
Gdy tylko wyszliśmy z kawiarni, Bartman zaczął się nerwowo rozglądać wokół siebie, jakby kogoś szukał. Z początku nie zwróciłam na to uwagi, dopiero później dotarło do mnie, że już podczas naszego spotkania był jakiś taki poddenerwowany, jakby za chwilę miało wydarzyć się coś istotnego.
I w sumie tak było, tylko ja nie miałam o tym zielonego pojęcia.
- Czekasz na kogoś? – zapytałam więc, przyglądając mu się z uwagą. – Może ja ci przeszkadzam? – dopytywałam, nie mogąc powstrzymać się przed tą uszczypliwością.
- Nie… to znaczy tak – plątał się, jakby lekko zestresowany. – W sumie to nie ja czekam na kogoś, tylko ty – wyjaśnił pokrętnie.
Spojrzałam na niego jak na idiotę, bo nic nie rozumiałam z tej jego paplaniny, a on nie był za bardzo skory do jakichkolwiek wyjaśnień. Już miałam zacząć ciągnąć go za język, by dokładniej dowiedzieć się, o co mu chodzi, gdy ten zaczął energicznie machać ręką, widocznie znad mojej głowy dostrzegając tego kogoś, na kogo czekamy. A kogo ja kompletnie nie spodziewałam się ujrzeć.
Z ciekawości obróciłam się więc, by przekonać się, kogóż to ujrzę za sobą. I gdy tylko zobaczyłam dwie dobrze znajome mi sylwetki, zbliżające się w naszym kierunku, zamarłam w bezruchu. Spodziewałabym się tu wszystkich, ale nie ich, naprawdę. A zwłaszcza nie jednego z nich. Bartman znów mnie zaskoczył, nie mogłam jednak zdecydować, czy bardziej pozytywnie, czy negatywnie, bowiem w tym momencie w naszym kierunku szedł Jochen Schops ramię w ramię ze swoim przyjacielem, Simonem Tischerem, co skutecznie rozpraszało moje myśli. Bo to był mój Simon, którego nie widziałam przez ostatnie pięć lat! Nie mogłam więc uwierzyć, że to właśnie na niego w tej chwili czekamy.
Tischer chyba też się mnie tu nie spodziewał, bowiem stanął nagle jak wryty dosłownie kilka kroków przede mną. Wyglądał, jakby właśnie zobaczył ducha. Widocznie dopiero teraz mnie dostrzegł, taką małą, stojącą przy dobrze zbudowanym Bartmanie, i również nie tego się spodziewał po dzisiejszym spotkaniu.
- To może my was zostawimy samych – powiedział Bartman chwilę po tym, jak Jochen przywitał się ze mną nieśmiało.
Dopiero te słowa otrzeźwiły mnie z letargu, w którym wciąż trwałam. Dotarło do mnie, co się tu dzieje, na jaki (zapewne według niego genialny) pomysł wpadł Zbyszek i w jakiej sytuacji mnie właśnie postawił. Miałam wielką ochotę skoczyć mu do gardła i go udusić. Tu i teraz. Krzyknęłam więc jeszcze za nim:
- Już nie żyjesz! Oboje nie żyjecie!
Zbyszka jednak kompletnie to nie obeszło, tylko Jochen na moment przystanął i obejrzał się, by sprawdzić, czy nie żartuję, ale Bartman momentalnie chwycił go za ramię i pociągnął za sobą na według niego bezpieczną odległość. Dla niego jednak w tym momencie żadna odległość nie była bezpieczna.
Miałam jednak większy problem. Nie wiedziałam, co mam teraz zrobić w związku z Simonem. Jak powinnam zareagować? Nie byłam na to gotowa. Nie spodziewałam się go tu nawet w najśmielszych snach. Poza tym miałam taką ogromną ochotę rzucić się mu na szyję. Z radości, że go widzę. I bardzo trudno było mi to w sobie zdusić.
- Cześć Tośka – powiedział nieśmiało Tischer, reflektując się i jako pierwszy przerywając tę dziwną ciszę między nami.
- Wiedziałeś o tym? – spytałam nerwowo, nawet się z nim nie witając. – Maczałeś palce w tej konspiracji?
Tak bardzo za nim tęskniłam, a mimo to nie potrafiłam się uspokoić. To nie tak miało wyglądać!!! To nie był dobry moment. Dlaczego Bartman mi to zrobił?! Dlaczego znowu musiał postawić na swoim? Dlaczego wciąż wtrąca się w moje życie i wręcz na siłę próbuje mnie uszczęśliwić?
- Nie, też jestem zaskoczony. Nie miałem o tym pojęcia, wierz mi – odpowiedział spokojnie. – Ale cieszę się, że tak wyszło i że cię widzę – dodał szczerze i uśmiechnął się pięknie.
Moje serce momentalnie zmiękło. Przecież ja też ogromnie się cieszyłam, że go widzę! Że stoi tu przede mną i się uśmiecha w moim kierunku w najpiękniejszy z możliwych sposobów. Nie widziałam go prawie pięć lat, a to przecież szmat czasu! A on w ogóle się nie zmienił, wygląda dokładnie tak samo jak w chwili, gdy widziałam go po raz ostatni. Był teraz może ciut bardziej opalony, ale nadal tak samo przystojny.
- Wiesz, ja też się cieszę – powiedziałam już spokojniej, odwzajemniając jego uśmiech. – Przepraszam, że tak na ciebie napadłam, po prostu kompletnie się tego nie spodziewałam.
- Wiem, w takich sytuacjach zawsze reagowałaś w ten sposób – powiedział, potwierdzając tymi słowami wszystko, co tak dobrze zapamiętałam z naszej krótkiej, lecz bardzo intensywnej znajomości. Bo tylko on mnie znał na tyle dobrze, by nie być urażonym moją reakcją. – Ale mów lepiej, co u ciebie! Co tu robisz? Tyle lat się nie widzieliśmy, pewnie wiele się u ciebie w tym czasie wydarzyło – dodał.
I miał stuprocentową rację, ale ja nie miałam pojęcia, od czego powinnam zacząć.
- No rzeczywiście, trochę czasu minęło – zaśmiałam się lekko. – Ale u mnie wszystko w porządku, chyba nigdy nie było lepiej. Mieszkam w Warszawie, pracuję, mam własną firmę, jakoś mi się układa. Ale co u ciebie? – zapytałam, od razu zmieniając temat. – Co ty tu robisz? W jaki sposób ci spiskowcy zmusili cię, abyś pojawił się w Polsce?
- Dziś wieczorem wylatujemy na wakacje z Warszawy i dlatego tu jestem. Do dziś nie do końca rozumiałem, dlaczego akurat stąd, ale teraz już wiem wszystko – zaśmiał się.
- Nieźle to wymyślili, nie ma co – zawtórowałam mu. – Czyli szykują się rodzinne wakacje? Wy i Jocheny? Gdzie lecicie?
- Na Malediwy – odpowiedział, a ja pokiwałam głową z uznaniem.
- Zazdroszczę, bo chyba i mnie przydałyby się takie wakacje od tego wszystkiego, co się aktualnie u mnie dzieje. Od ponad roku działam na najwyższych obrotach i nie zawsze pamiętam o odpoczynku – przyznałam szczerze.
- Zawsze miałaś z tym problem – powiedział. – Ale nie byliście nigdzie z Michałem przed startem sezonu reprezentacyjnego? Tak w ogóle to moje gratulacje z okazji ślubu. Wiem, że trochę czasu już minęło, ale wcześniej jakoś nie było okazji – dodał lekko zmieszany.
- Ślubu? Jakiego ślubu? – spytałam więc, nie rozumiejąc za bardzo, o czym do mnie w tej chwili mówi.
Czułam się w tym momencie, jakbym nagle przestała rozumieć język niemiecki. Dobrą chwilę zajęło mi przyswojenie sensu jego słów.
- No waszego, twojego i Michała – wyjaśnił mi. – Odbył się w zeszłym roku po Mistrzostwach Europy, chyba niczego nie pokręciłem? – zapytał, delikatnie zbity z tropu moją reakcją.
Dopiero po chwili zrozumiałam, o co mu chodzi. Pewnie gdzieś od kogoś usłyszał, że Michał się żeni, w końcu w tym siatkarskim światku wszyscy dobrze się znają i żadnej informacji nie da się utrzymać zbyt długo w tajemnicy. Nie dotarło jednak do niego to, kim jest jego wybranka i pewnie automatycznie pomyślał, że chodziło o mnie.
- Ach, tak! Rzeczywiście, był ślub, ale nie mój – odpowiedziałam spokojnie. – Rozstałam się z Michałem w zeszłym roku, a później on wyszedł za swoją szkolną miłość – wyjaśniłam pokrótce.
Te słowa wprawiły Simona w jeszcze większe zakłopotanie. I zdumienie.
- Przepraszam, nie miałem pojęcia – zasępił się. – Bardzo mi przykro.
- Niepotrzebnie – odpowiedziałam z uśmiechem. – Dobrze się stało. Michał w końcu ułożył sobie życie, a i ja nie narzekam. Wszystko jest w porządku – zapewniłam go.
I siebie też przede wszystkim.
- Trochę jednak mi głupio. Słyszałem o jego ślubie i jakoś tak automatycznie pomyślałem o tobie – tłumaczył się.
- W sumie to mieliśmy brać ślub w maju zeszłego roku, ale wszystko odwołałam kilka miesięcy przed – wyjaśniłam ku jeszcze większemu zaskoczeniu Niemca. – Sam mówiłeś, że przez ten czas, w którym się nie widzieliśmy, dużo się działo. U mnie jak widzisz była to prawdziwa rewolucja – zaśmiałam się, po czym spojrzałam na zegarek. – Kurczę, teraz to jednak mnie jest głupio, bo chętnie bym poszła gdzieś z tobą na kawę i porozmawiała. Tak dawno cię nie widziałam, tyle mam ci do powiedzenia i pewnie ty masz tak samo, ale za piętnaście minut mam ważne spotkanie, na którym muszę być.
- Jasne, rozumiem, nie przejmuj się – odpowiedział obojętnie, choć jego zawiedziona mina zdradzała jego prawdziwe odczucia.
Mi też było przykro, ale nie mogłam inaczej.
- Własna firma wymaga stałej opieki, gdybym wiedziała, że się spotkamy, inaczej zaplanowałabym grafik na dzisiejszy dzień – mówiłam, jednocześnie szperając w torebce w poszukiwaniu wizytówki. – Przykro mi, że tak wyszło, ale miło było cię zobaczyć po tylu latach. Nie pozostało mi nic innego, jak życzyć wam udanych wakacji. A gdybyś jeszcze kiedyś był w Warszawie i miał ochotę mnie odwiedzić albo chciałbyś ze mną porozmawiać, to tu masz moje dane – mówiłam szybko i nieskładnie, niemal wpychając mu swoją wizytówkę do ręki i pod żadnym pozorem nie dając mu dojść do głosu. – Mam nadzieję, że się odezwiesz i nie minie kolejne pięć lat zanim znowu się zobaczymy – dodałam na pożegnanie, uśmiechając się szeroko.
Spojrzałam jeszcze przez chwilę na niego, dokładnie przyglądając się jego twarzy, jakbym na wszelki wypadek chciała ją zapamiętać, po czym przytuliłam się na pożegnanie.
- Tęskniłam za tobą – szepnęłam mu w kark.
Świadomie zrobiłam to po cichu i w języku polskim, by nie mógł zrozumieć sensu moich słów. Nie chciałam mu mącić w głowie, bo pewnie ma już spokojne i ułożone życie, a ja nie miałam zamiaru niczego komplikować swoim nagłym pojawieniem się w nim. Oderwawszy się więc od niego, w pośpiechu obróciłam się na pięcie i pomknęłam do biura, zostawiając za sobą wszystkie uczucia, jakie wciąż żywiłam do niemieckiego rozgrywającego.


Było jakoś koło dwudziestej drugiej. Już dawno powinnam być w mieszkaniu i wylegiwać się na kanapie, oglądając jakiś serial na Netflixie. Ten niezwykle intensywny dzień kompletnie mnie wykończył. Ja jednak wciąż siedziałam w biurze nad fakturami, nie mając pojęcia, czy w ogóle uda mi się to dzisiaj skończyć. Nie mogłam się na niczym skupić, aż dziw, że nie zawaliłam dzisiejszego spotkania i jednak udało mi się podpisać tę umowę, bowiem moje myśli od kilku dobrych godzin błądziły gdzieś daleko, nie będąc ze mną w tym miejscu, w którym byłam, tylko przy osobie, którą kochałam. Tak, dzisiejsze spotkanie Simona kompletnie mnie rozstroiło. Widziałam go tylko przez kilka minut, zamieniłam z nim kilka zdań, niby nic wielkiego, ale właśnie to skutecznie zburzyło mój mur obronny, który misternie budowałam latami. Momentalnie odżyły we mnie wszystkie uczucia, które tak skutecznie chowałam głęboko w sobie w ciągu ostatnich kilku lat. Wystarczyło tylko go zobaczyć, aby na nowo zaatakowały mnie wspomnienia, których tak bardzo chciałam się pozbyć…
Ostatnie dwa lata bowiem dobitnie uświadomiły mi, jak wielki błąd popełniłam pięć lat temu wybierając Michała. Przecież już wtedy nie byłam zakochana w Kubiaku, tylko w Simonie. To jego kochałam, jednak uparcie nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Odkąd poznałam Kubiaka wbiłam sobie do głowy, że jesteśmy dla siebie stworzeni, a wszyscy wokół wciąż utwierdzali mnie w tym przekonaniu. To jednak nie jest ich wina, tylko moja. Wmówiłam sobie, że tylko z Michałem mogę być szczęśliwa i zrobiłam to tak skutecznie, że nieświadomie odrzuciłam najlepszą osobę, jaka kiedykolwiek stanęła na mojej drodze, popełniając jednocześnie największy błąd w moim życiu. Zamiast myśleć wtedy sercem, wszystko starałam się sobie logicznie wytłumaczyć. A powinno być odwrotnie. Mimo że już wtedy coś mi nie grało, ślepo brnęłam w to, nie dopuszczając do siebie innych rozwiązań. Zamknęłam się na uczucia, jakie budził we mnie Simon, trzymając się „wyższego dobra”. Jakbym wystraszyła się ryzyka. Myślałam altruistycznie, utartymi ścieżkami – on miał rodzinę, więc powinien z nią być. A ja przecież tyle lat czekałam, aby usłyszeć „kocham cię” z ust Michała. Przecież w końcu było tak jak chciałam, wszystko się ułożyło, co mogło więc pójść nie tak? Co mi teraz tak nagle przestało pasować, skoro to właśnie na to czekałam?
W rzeczywistości jednak czasem trzeba iść pod prąd. Myśleć nietuzinkowo, nie trzymać się swoich przekonań, tylko dać się ponieść uczuciom. Bo to one są najważniejsze, teraz to wiem. Ale ja nie pozwalałam im dojść do głosu. Teraz postąpiłabym inaczej, bowiem nauczyłam się je w końcu rozpoznawać. Ale jest już na to za późno. Straciłam go, nie walczyłam, tylko zadowolona „oddałam” na łono rodziny, z którą teraz zapewne wygrzewa się na gorącej plaży gdzieś na Malediwach, a ja usycham tu z tęsknoty i rozpamiętuję największą porażkę mojego życia, z którą nic już nie da się zrobić, bo już jest za późno na jakiekolwiek działanie…
Wmawiam więc sobie, że najważniejsze, aby Simon był szczęśliwy, a ja sobie jakoś poradzę. Skoro kiedyś tak skutecznie udało mi się wbić sobie do głowy wizję szczęśliwego związku z Kubiakiem, to dlaczego teraz miałoby mi się nie udać wmówić sobie coś takiego? Przecież to rozpamiętywanie w niczym mi nie pomoże, muszę nauczyć się z tym jakoś żyć i robić swoje. Tak, właśnie tak.
Mimo wszystko miło było go zobaczyć po tak długim czasie i to po raz pierwszy od odzyskania wzroku. Co prawda utrzymywaliśmy ze sobą kontakt jeszcze przez kilka miesięcy po jego odejściu z Jastrzębskiego Węgla, później jednak wszystko jakoś automatycznie ucichło. Nasza zażyłość przeszkadzała Michałowi i Claudii, więc dla świętego spokoju przestaliśmy ze sobą rozmawiać, przez co dopiero teraz widziałam go po tych wszystkich operacjach, w których tak bardzo mnie wspierał. I bardzo mnie to cieszyło. Szkoda tylko, że z tego wszystkiego zapomniałam mu za to podziękować…
Pociągnęłam nosem i otarłam samotną łzę spływającą po moim policzku. W tym wszystkim nie rozumiałam tylko jednego – dlaczego Bartman mi to zrobił? Skoro domyślił się, że wciąż zależy mi na Simonie, powinien był wiedzieć, że spotkanie z nim w tym momencie w ogóle mi nie pomoże, a tylko pogorszy sprawę. Przecież znał mnie, powinien był wiedzieć, że zacznę sobie wyrzucać, że kiedyś go odrzuciłam, że zacznę rozpamiętywać przeszłość, a to kompletnie mnie rozwali psychicznie. Będę musiała go o to zapytać, może on wie coś, o czym ja nie mam pojęcia, co rzuci nowe światło na jego dzisiejsze poczynania. Bo chyba nie spodziewał się po mnie zamiaru rozbicia jakiegokolwiek małżeństwa, przecież doskonale wie, że nie jestem do tego zdolna… Że zawsze na tej szali wygra szczęście rodziny aniżeli moje…
W rozmyślaniu przerwało mi stanowcze pukanie do drzwi. Było ono tak niespodziewane, że aż podskoczyłam na fotelu z przestrachu. Nikogo bowiem nie spodziewałam się w biurze o tak później porze. Wstałam jednak z zamiarem sprawdzenia, kogo tu przywiało. I naprawdę nigdy nie przeszłoby mi przez myśl, że po otwarciu drzwi ujrzę tego, o którym od kilku godzin nieustannie myślę.
- Simon? – zapytałam, gdy tylko zobaczyłam, że to właśnie Tischer stoi za drzwiami. – Co ty tu robisz? – dopytywałam kompletnie zaskoczona.
- Przecież dałaś mi to – powiedział, uśmiechając się nieśmiało i machając mi przed nosem moją wizytówką – i powiedziałaś, że mam wpaść, jeśli kiedykolwiek jeszcze będę w Warszawie i będę chciał się z tobą zobaczyć. Tak się składa, że tu jestem i chcę skorzystać z tego zaproszenia. Mogę wejść? – zapytał.
Pokiwałam twierdząco głową i wpuściłam go do środka, wciąż nie wierząc, że to się dzieje naprawdę. Czułam, jak usuwa mi się grunt pod nogami, kompletnie nie wiedziałam, co się teraz dzieje i czego mam się spodziewać po tej wizycie. Aż z wrażenia musiałam się uszczypnąć w udo, by upewnić się, że to nie jest sen.
- A Malediwy? Wakacje? – dopytywałam, zamykając za nim drzwi i udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Tę umiejętność na szczęście mam opanowaną do perfekcji. – Przecież powinieneś się teraz wygrzewać gdzieś na plaży!
- To nieważne – machnął ręką w odpowiedzi, jakby naprawdę było to jakąś błahostką – nie teraz, to kiedy indziej. Ty jesteś ważniejsza, tak dawno cię nie widziałem… Chcę choć trochę nadrobić ten stracony czas – uśmiechnął się.
- A Claudia? – spytałam słabo. – Twoje dzieci? Simon, ja nic z tego nie rozumiem.
- Widzę, że jesteś równie dobrze poinformowana co ja – zaśmiał się ciepło. – Rozwiodłem się z Claudią jakieś trzy lata temu. Miałem dziś lecieć z Schopsami, ale chyba sama rozumiesz, że nie do końca mi się uśmiechało bycie ich przyzwoitką. A raczej niańką bliźniąt.
Zamrugałam nerwowo oczami, bo jakoś nie docierał do mnie sens jego słów. Simon rozwiódł się z Claudią. Kilka lat temu. I ja nic o tym nie wiedziałam.
- Rozumiem, znaczy… przykro mi, że tak wyszło, Simon. Nie miałam o tym zielonego pojęcia! – wykrzyknęłam przejęta, nie bardzo wiedząc, jak mam się teraz zachować.
- Raczej się tym nie chwalę – odpowiedział z uśmiechem, będąc kompletnie wyluzowanym. – Ale nie musi ci być przykro, Claudia już dawno ułożyła sobie życie, ma nowego męża i dziecko, wszystko dobrze się skończyło – dodał.
- Ale co się stało? Jak? – wyrzucałam z siebie pytania, wciąż będą w szoku.
To była informacja z tych, które wgniatają w podłogę. A do tego spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Kompletnie nic z tego nie rozumiałam. I kompletnie się jej nie spodziewałam.
- Już wtedy wiedziałem, że nic z tego nie będzie, choć starałem się, jak tylko mogłem, by na nowo posklejać nasze małżeństwo. Ale ona miała innego – powiedział bez ani grama żalu, co kompletnie mnie zaskoczyło. – W sumie dobrze wyszło, bo dla mnie już wtedy liczyłaś się tylko ty. Dlatego tak nalegałem, abyś zastanowiła się nad nami… abyś spróbowała dać nam szansę…
Jego niespodziewane wyznanie w niczym mi nie pomagało. Poczułam się okropnie, bo to wszystko oznaczało, że ostatnie pięć lat żyłam w jeszcze większym kłamstwie niż do tej pory sądziłam. Wychodzi na to, że wtedy to nawet nie było słuszne postępowanie, tylko, że zrezygnowałam z najważniejszej osoby w moim życiu dla jakiegoś mojego widzimisia. Że to wszystko już wtedy było łatwiejsze niż myślałam…
- A ja głupia popełniłam wtedy największy błąd w moim życiu, wybierając Michała. Gdybym mogła cofnąć czas, postąpiłabym zupełnie inaczej – dodałam smutno.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że nie zostawiłam tego dla siebie, tylko naprawdę powiedziałam to na głos. I to po niemiecku, tak że Simon doskonale zrozumiał sens moich słów. Spuściłam więc głowę totalnie zażenowana tym wybrykiem, Simon jednak zdawał się w ogóle nie zauważać mojego faux pas.
- A właśnie, co się stało? – zapytał. – Dlaczego nie jesteście już razem?
- Ech, długo by opowiadać – westchnęłam. – Nie pasowaliśmy do siebie, po prostu. Już wtedy to wiedziałam, ale przez lata wmówiłam sobie coś i nie potrafiłam się z tego wycofać – dodałam, po czym pokrótce streściłam mu ostatnie lata mojego życia i to, jak wyglądał mój związek z Michałem.
Gdy skończyłam opowiadać, między nami zaległa cisza. Długa i lekko niepokojąca. Chyba oboje potrzebowaliśmy chwili, by przyswoić sobie te informacje, które kompletnie zmieniały naszą przeszłość. Oboje w ostatnich latach przeszliśmy w życiu prawdziwą rewolucję, co było zaskakujące nie tylko dla nas, ale też dla tej drugiej strony.
- Jak myślisz, jakby teraz wyglądało nasze życie, gdybym wtedy dokonała właściwego wyboru? – zapytałam cicho, patrząc tępo przed siebie.
Nie mogłam spojrzeć mu w twarz. Czułam się winna wszystkim naszym związkowym niepowodzeniom. Nawet nie mam pojęcia, dlaczego o to spytałam. Przecież nikt z nas nie jest jasnowidzem i nie umie odpowiedzieć na to pytanie, choćby nie wiem, jak bardzo tego chciał. Mimo wszystko podświadomie czułam, że muszę to powiedzieć na głos.
- Nie wiem, Tosia, ale nigdy się o tym nie przekonamy – odpowiedział Simon, mówiąc dokładnie to, o czym myślałam. – Choćby nie wiem co, nie cofniemy czasu…
- Wiem, choć tak bardzo bym tego chciała… – dodałam przejęta.
- A ja nie – odpowiedział pewny swego, co trochę mnie zaskoczyło. – Uważam, że wszystko jest po coś i choć może teraz nie bardzo wiemy, po co tak się stało, to nie warto się tym zadręczać. Trzeba patrzeć w przyszłość, bo tylko ona nam została. Nie przyszedłem więc tu, by rozpamiętywać naszą przeszłość, tylko by już nigdy więcej nie pozwolić ci odejść z mojego życia. Tosia, zakochałem się w tobie w chwili, gdy cię pierwszy raz zobaczyłem, wtedy, na hali w Jastrzębiu. Te lata rozłąki niczego nie zmieniły, to wciąż z tobą chcę spędzić resztę życia. Tylko i wyłącznie z tobą – powiedział, łapiąc mnie za dłonie.
Spojrzałam w jego twarz. Był w tej chwili śmiertelnie poważny.
- Czy ja śnię? – spytałam słabo, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje. – Marzyłam o tej chwili od kilku lat…
- Nie, Tosia, to nie sen – szepnął, czekając na moją odpowiedź.
- I wybaczysz mi, że przez moją głupotę cię wtedy odepchnęłam? – zapytałam, jakbym wciąż bała się prawdy. – Jesteś w stanie mi to zapomnieć?
- Tosia, przecież wiesz, że nie umiem się na ciebie gniewać – Simon uśmiechnął się pod nosem. – Nigdy nie umiałem. I nigdy nie byłem na ciebie o to zły. Tak wybrałaś, tak czułaś w tamtym momencie, więc uszanowałem twoją decyzję i się nie wtrącałem, choć teraz, wiedząc to co wiem, trochę tego żałuję. Mogłem już wcześniej ponownie o ciebie zawalczyć. Ale czasu nie cofniemy, najważniejsze jest tu i teraz. A ja cię kocham jeszcze mocniej niż wtedy, gdy się rozstawaliśmy i naprawdę chcę z tobą być, jestem o tym przekonany.
Nie mogłam zebrać myśli. Tego było dla mnie w tej chwili zdecydowanie za dużo. To działo się tak szybko i niespodziewanie. Kręciło mi się w głowie od nadmiaru informacji i nie do końca orientowałam się w tym, co tu się dzieje. Wiedziałam, że Simon oczekuje odpowiedzi, tymczasem mi zabrakło słów. Otwierałam usta, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Kompletnie nie panowałam w tej chwili nad sobą, bo właśnie spełniały się moje marzenia. A ja nie mogłam w to uwierzyć.
- Simon… – szepnęłam wreszcie, głaszcząc go po policzku, jak wtedy, gdy widzieliśmy się po raz ostatni – kocham cię. Nigdy nikogo nie kochałam tak mocno jak ciebie. Już wtedy tak było, ale byłam głupia i pozwoliłam ci odejść. Nigdy więcej nie popełnię tego błędu – zapewniłam go z przekonaniem.
- Nie będziesz musiała, bo nigdzie się nie wybieram – odpowiedział, po czym uśmiechnął się i mnie pocałował.
Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Z moich oczu kapały łzy, a ja nie umiałam nad tym zapanować. Na szczęście po raz pierwszy od dawna nie były to łzy bólu i rozpaczy, tylko niezwykłej ulgi, jaką w tej chwili czułam. Bo dopiero teraz dowiedziałam się, czym jest prawdziwe szczęście. A był nim Simon Tischer i jego miłość.
Nasza miłość, która przetrwała tyle czasu i zdawała się być silniejsza niż pięć lat temu.




_____________________

TA DAM!

Nie mogę uwierzyć, że to już 6 lat minęło od zakończenia JMT, do którego co jakiś czas wracam. Tak jak i dziś. Sporo się zmieniło w tym czasie w ich życiu, czyż nie? W Waszym pewnie też. Mam nadzieję, że u Was wszystko w porządku! Dajcie znać, co myślicie i czy chcecie, abym raz na jakiś czas wracała tu do Was z jakimś opowiadaniem :)

Pozdrawiam serdecznie wszystkich, który wciąż o mnie pamiętają,
@szanowna.