JEDNOPART PIERWSZY
Nie chciałam tu być, choćby nie wiem, ile milionów
mieli mi za to zapłacić. Miałam ochotę zabić Baśkę z zimną krwią za to, że
dałam jej się namówić na to spotkanie i jestem pewna, że każdy sąd by mnie za
to uniewinnił. Co jej do głowy strzeliło, aby próbować mnie przekonać do
przyjazdu tutaj? Do miejsca, z którym mam same złe wspomnienia i które chciałam
jak najszybciej opuścić. Nie powinnam była pokazywać jej tego zaproszenia.
Doskonale przecież wiedziałam, że z Baśki jest świetna psycholożka, która mimo
braku papierów umie sobie radzić z ludźmi, czasem zmieniając się wręcz w
stukniętą manipulatorkę. Właśnie te ostatnie cechy wykorzystała przeciwko mnie,
tłumacząc, abym wreszcie pokonała demony przeszłości. Na nic zdały się moje
zapewnienia, że zwyczajnie nie mam zamiaru ich zwalczać, że raczej wolę o tych
trzech latach zapomnieć – ona i tak wiedziała swoje. I niestety dla mnie,
postawiła na swoim.
- Imię i nazwisko? – usłyszałam, podchodząc do stolika
przy wejściu, za którym siedziała ładna blondynka z lekką nadwagą i zza dużymi
okularami na nosie, nie uraczając mnie nawet krótkim spojrzeniem. Widocznie
kartka leżąca przed nią, musiała być ciekawsza…
Była to Magda Ratajczyk, nasza przewodnicząca w klasie
maturalnej. Choć… mogłam się mylić, bo ta dziewczyna trochę się różniła od
tamtej Magdy – już nie była takim patyczakiem, podejrzewanym przez wszystkich
nauczycieli o anoreksję.
- Ksenia Maksymova – przedstawiłam się więc.
Szczerze nienawidziłam swojego imienia. Nazwiska
także, ale do niego jakoś dało się przyzwyczaić. Rodziny się przecież nie
wybiera, a mnie akurat w spadku przypadły rosyjskie korzenie. Wciąż jednak nie
rozumiałam, jak moja matka – pełnokrwista Polka – mogła mi dać takie
mało-polskie imię? Czy nie mogłam zostać Kasią, Anią, czy jakąś inną Moniką? To
byłoby normalne imię, jakich w tym kraju pełno. Nawet Stanisława, Stefania, czy
Bóg wie jakie jeszcze inne nazewnictwo ze „starszych czasów” byłoby lepsze niż
Ksenia. A dlaczego właśnie to imię dostałam? Moja matka była (a nawet chyba
wciąż jest) zbzikowaną fanką „Xeny –
wojowniczej księżniczki”, a że w Polsce nie zgadzali się na imię Xena, mimo
moich rosyjskich korzeni, to ostatecznie zostałam Ksenią. Ot, taka ci historia.
Choć chyba lepiej niż Virginia – na cześć latynoskich
seriali. Ech, moja młodsza siostra ma jednak bardziej przekichane w życiu ode
mnie…
- Ach, to ty. Nie poznałam cię, Kseniu – Magda
przyglądała mi się przez chwilę badawczo, mierząc mnie spojrzeniem od stóp do
głów, po czym podała mi plakietkę z moim imieniem i zaprosiła do środka.
W tej chwili bardzo się cieszyłam, że nie posłuchałam
kolejnej rady Baśki i ubrałam się według własnego gustu, a nie w ciuchy wybrane
przez nią. Mimo że Sienkiewicz nie była tą decyzją zachwycona, twierdząc, iż powinnam pokazać moje „atuty”, nie wierciła mi o to zbyt długo dziury w
brzuchu. Pewnie domyśliła się, że jak tak będzie robić, to wycofam się z
przyjazdu tutaj i nici będą z jej psychologicznej gadki o pokonaniu demonów
przeszłości. Cwana z niej bestia.
Weszłam więc do środka i rozejrzałam się po
pomieszczeniu. Klub, w którym odbywał się zjazd mojej licealnej klasy, z którą
nigdy nie miałam niczego wspólnego poza planem lekcji, nie był jakiś wielkich
rozmiarów i pewnie dlatego osoba, organizująca to spotkanie (bo w sumie wciąż
nie wiedziałam, kto wpadł na ten durny pomysł, aby zobaczyć się ze sobą po tak
krótkim czasie od zdania matury), wybrała to miejsce. Nigdy wcześniej
tu nie byłam i w sumie nic w tym dziwnego. W trakcie chodzenia do liceum nie
bywałam w klubach – nie pozwalał mi na to mój brak pewności siebie oraz osoby,
z którą bez przeszkód mogłabym wyjść, wiedząc, że nie wrócę z płaczem do domu.
Teraz wszystko się zmieniło, jednak wciąż nie znałam kieleckich klubów. W końcu
studiuję prawie po drugiej stronie Polski, bywam więc w zupełnie innych
miejscach. I w sumie dobrze mi z tym.
Podeszłam do baru, nie zahaczając o nikogo stojącego
po drodze. Nie miałam jakoś ochoty rozmawiać z tymi ludźmi. Bo o czym? Oni w
liceum traktowali mnie jak powietrze, a jeśli już sobie o mnie przypominali, to tylko
dlatego, aby móc na kimś wyżyć swoje frustracje albo zechcieć zadanie domowe z
któregoś przedmiotu. Dlaczego więc teraz ja mam być dla nich miła? Nie
widziałam powodów ku temu, więc ominęłam ich wszystkich, zbywając wymuszonym
uśmiechem i zamówiłam sobie drinka na rozluźnienie. Przyda się, na pewno.
Miałam zamiar trochę pokręcić się po klubie, wypić ze dwa-trzy drinki i wyjść
po cichu do domu. Odbębnię to, co muszę, zaraz po powrocie się spakuję i jutro
rano wyruszę do siebie. Do Poznania, gdzie czuję się pewnie, bezpiecznie i skąd
mam o wiele lepsze wspomnienia.
Nagle do pomieszczenia weszła grupa mężczyzn, której
nie da się nie zauważyć, zwłaszcza jeśli siedzi się naprzeciwko wejścia do
klubu. Oni jednak mieli w sobie coś takiego, co przyciągało wzrok każdego. Tak
było od zawsze. Byli pewni siebie, czasem wręcz aroganccy, a dla mnie
nadzwyczaj chamscy. Piłkarze. Wielkie gwiazdeczki, dla których bardziej liczyła
się siła mięśni niż umysłu, a popularność była dla nich najważniejsza.
To właśnie byli moi licealni prześladowcy, którzy
jak gdyby nigdy nic szli w tym momencie w moim kierunku.
- Witaj piękna, czy my się znamy? – spytał Mateusz,
opierając się nonszalancko o blat baru i uśmiechając się w moim kierunku.
Widziałam wielokrotnie tak zachowującego się Mateusza,
czyli samozwańczego samca alfa i przywódcy grupy bezmózgich kopaczy. Zawsze
właśnie w taki sposób podrywał dziewczynę, a te wszystkie słodkie idiotki
chichotały jak jakieś hieny, zachwycone tym, że on się nimi zainteresował i po chwili padały mu w ramiona na jedną, góra dwie
noce. Nigdy jednak nie był taki dla mnie, ale nie miałam zamiaru stracić z tego
powodu chłodnej głowy. To na mnie zwyczajnie nie działało.
- Aż za dobrze, Mateuszu – odpowiedziałam z ewidentną
wyższością, zakładając nogę na nogę.
Kiedyś pewnie uciekłabym przestraszona jak najdalej od
niego, bojąc się kolejnego żartu z jego strony, kolejnej konfrontacji z nimi,
kolejnej przykrej rzeczy, jaką mogę usłyszeć na temat mojego wyglądu, tuszy czy nauki. Teraz było
zupełnie inaczej. Ja wyglądałam zupełnie inaczej. I czułam się pewniejsza niż w licealnych
czasach.
- Jakoś sobie nie przypominam, abym chodził z takim
aniołem do jednej klasy – odrzekł, starając się zachować pewność siebie, jednak widać było, że był troszeczkę zaskoczony moją odpowiedzią.
Nie wiem, może sądził, że ot tak sobie przyszłam na
spotkanie nie swojej klasy? A może jeszcze tylko po to, aby go poznać?
Widziałam w jego zdezorientowanym spojrzeniu, które mnie w tym momencie
lustrowało od stóp do głów, że naprawdę sobie mnie nie przypomina. Nic w tym
dziwnego. Wtedy byłam niska, przysadzista, z włosami ostrzyżonymi „na chłopaka”
i okularami na nosie. Chodziłam bez makijażu, ubrana bardziej wygodnie – w
sportowe ciuchy. Teraz też nie grzeszyłam wzrostem, choć obcasy troszkę mi go dodawały, a do tego byłam bardziej filigranowa. Włosy mi
urosły i się naturalnie falowały. Ubrania też były inne – bardziej kobiece, a
zamiast okularów nosiłam soczewki.
Tylko jedna rzecz się nie zmieniła przez te lata.
Wciąż miałam całą twarz w piegach. Teraz jednak dodawały mi uroku, a nie jak
kiedyś, gdy były powodem do kpin.
- To już twój problem – wzruszyłam ramionami i
odeszłam od nich, zabierając ze sobą szklankę z kolorowym płynem i zostawiając ich
jak najdalej za sobą.
Dziwiłam się trochę, że Mateusz nie spojrzał na
plakietkę znajdującą się wciąż na mojej piersi i nie przeczytał imienia, które
na niej było. Rozumiałabym, że gdybym była jakąś Anią, Asią, Magdą czy inną
dziewczyną o dość pospolitym w Polsce imieniu (czego zawsze tak bardzo chciałam), to
mógłby mnie nie skojarzyć. Ale byłam Ksenią. Ile może znać dziewczyn o takim
rzadko spotykanym imieniu, które chodziły z nim do jednej klasy w liceum? Mateusz jednak
nigdy nie był jakoś specjalnie rozgarnięty, więc nie powinnam się była dziwić temu, że
nie zauważył tak ewidentnej rzeczy. Zawsze uważałam go za prymitywa i chyba
miałam rację w swojej ocenie. Dla niego najważniejsze były imprezy i kolejne
dziewczyny do zaliczenia. Nawet piłka nożna, którą podobno tak bardzo kochał,
nie pokonywała w jego prywatnym rankingu lekkiego podejścia do życia. Nic więc dziwnego, że
wciąż gra w jakieś marnej drugiej lidze podwórkowej, ledwo co zdając trzy lata
temu maturę.
Czułam na sobie wzrok Zaworskiego, kiedy odchodziłam
od baru i byłam dumna z samej siebie, że utarłam mu nosa. To taka mała zemsta
za te wszystkie lata upokorzeń. Kiedyś nie do pomyślenia było, aby Mateusz
zainteresował się mną w inny sposób, niż by móc sobie na mnie poużywać, ale w
obecnej sytuacji – po zmianie, jaka we mnie zaszła – było inaczej. Nie byłam
jednak pierwszą, lepszą panienką, z którą mógłby zrobić, co zechce. Nie
zapomniałam mu krzywd, które mi wyrządził. Nigdy mu tego nie zapomnę. Poza tym
totalnie nie był w moim typie. Nie lubiłam takich bezmózgich osiłków jak on,
wolałam wysportowanych intelektualistów.
Przez swoją nieuwagę, spowodowaną zamyśleniem,
przechodząc przez pomieszczenie wpadłam na kogoś i wylałam na niego zawartość
mojego kieliszka.
- Ojejku, przepraszam – szepnęłam wystraszona,
orientując się, co narobiłam. – Niezdara ze mnie – dodałam, wyciągając szybko z
torebki chusteczkę i ścierając z jego koszuli plamę, próbując choćby trochę
zminimalizować skutki naszej kraksy.
- Nic się nie stało, Kseniu – odpowiedział, a fakt, że
ktoś w ogóle mnie tu poznał (zwłaszcza, że podczas naszego zderzenia plakietka
z moim imieniem upadła na podłogę) uderzył mnie tak bardzo, że aż moja ręka zastygła
w bezruchu w powietrzu między jednym potarciem a drugim. – To tylko koszula –
dodał i czułam, że patrzy na mnie i się uśmiecha pod nosem.
Spojrzałam więc w górę, aby zorientować się, kto
przekonał się na własnej skórze o mojej niezdarności i… byłam zaskoczona, gdy
go ujrzałam. Mile zaskoczona, bo z nim jednym akurat miałam całkiem neutralne,
a czasem nawet miłe wspomnienia.
- Wyglądasz jakbyś właśnie zobaczyła ducha – zaśmiał
się, przyglądając się mojej twarzy, jakby dobrze ją pamiętał i teraz chciał sprawdzić, czy
każdy pieg jest na swoim miejscu.
- Po prostu jestem zaskoczona, że mnie pamiętasz… że
mnie poznałeś – wyjąkałam.
W duchu karciłam samą siebie za moją reakcję.
Zachowałam się jak rozhisteryzowana nastolatka. Nie powinnam była postępować
tak nerwowo. Nie sądziłam jednak, że on wciąż tak na mnie działa samą swoją
obecnością. W końcu to było dawno temu!
- A dlaczego miałbym cię nie poznać? – zdziwił się. –
Niewiele się zmieniłaś.
- Nie wiem, czy mam to uznać za komplement, czy za
urazę – zaśmiałam się.
- Za komplement, oczywiście – odrzekł z uśmiechem. – Zawsze byłaś
ładna, choć nie powiem, żebyś przez te kilka lat, podczas których cię nie
widziałem, nie zrobiła się jeszcze ładniejsza – powiedział to, patrząc mi prosto w
oczy.
Momentalnie spuściłam wzrok, czując jak na moje
policzki wykwitają rumieńce. Nie spodziewałam się bowiem usłyszeć takiego komplementu.
I to jeszcze z jego ust! Kiedyś dałabym się pokroić za takie słowa. A teraz? Teraz sama nie wiedziałam…
- Dziękuję więc za komplement – odpowiedziałam,
starając się być spokojną, jednocześnie próbując się ogarnąć w środku. Z marnym skutkiem. – Twoi koledzy
jednak mnie nie poznali – zmieniłam temat, aby jak najszybciej zejść z
grząskiego gruntu.
- Oni zawsze byli ograniczeni – westchnął. – W sumie
to zastanawiam się, jak kiedyś mogłem się z nimi kumplować…
Jeśli mam być szczera, to też się czasami
zastanawiałam, jak to się stało, że taki fajny chłopak jak on, zadawał się z
półgłówkami pokroju Mateusza. Zachowałam to jednak dla siebie, a zamiast tego
powiedziałam coś zupełnie innego.
- Każdy robi w młodości rzeczy, których później nie
potrafi zrozumieć – uśmiechnęłam się.
Chłopak odwzajemnił ten gest. Już otwierał usta, aby coś mi na to odpowiedzieć, ale przeszkodziła mu w tym jego była już świta,
która właśnie do nas podeszła. Tak byłam zajęta chłopakiem, że nawet ich nie
zauważyłam, mimo że musieli przejść całą szerokość klubu, aby do nas dołączyć.
- Myślałaś, że mi uciekniesz, księżniczko? – spytał
Mateusz, wciąż próbując ze mną flirtować, mimo braku zainteresowania z mojej
strony.
Przewróciłam więc tylko oczami zażenowana tymi próbami
zwrócenia na siebie mojej uwagi, nie mając zamiaru w jakikolwiek sposób reagować na
jego zaczepki, no chyba, że manifestacyjnym opuszczeniem tego miejsca. Mój
rozmówca postąpił jednak inaczej.
- Daj spokój, Matti – powiedział, przysuwając się do
mnie prawie niezauważalnie, jakby chciał mnie tym ochronić przed Zaworskim.
Nie powiem, żeby ten gest mi się nie spodobał. W
odróżnieniu od Mateusza.
- O, kto tu postanowił zawitać na stare świecie? –
zaśmiał się Zaworski. – Nasza gwiazda, która teraz ma w dupie swoich najlepszych
kumpli, którym zawdzięcza wszystko… Myślisz, że jak grasz w Ekstraklasie, to
jesteś taki wspaniały? – zaatakował go.
I w sumie nie wiem, czy zrobił to dlatego, że naprawdę
miał do niego pretensje o brak kontaktu, czy może przez to, że ten był w
tym momencie tak blisko mnie. Wiem, że ta druga opcja jest cholernie
egoistyczna z mojej strony, ale w sumie chyba było mi wolno w tym momencie tak pomyśleć,
patrząc na jego dotychczasowe dzisiejsze zachowanie, prawda?
- Jacek – szepnęłam i położyłam rękę na jego ramieniu,
chcąc go jakoś uspokoić. Widziałam bowiem, że zaczyna drgać mu żyłka na czole i
zaraz nie wytrzyma, i odpowie na tę zaczepkę. – Nie warto sobie strzępić języka
na takiego zazdrośnika, który sam niczego nie osiągnął, a do tego nie ma w
sobie ani grama wstydu.
- Wstydu? – zdziwił się Mateusz, przenosząc wzrok na
moją osobę.
- Nie poznajesz mnie, bo jesteś taki głupi, czy tylko
udajesz takiego bezmózgowca? – spytałam go więc cholernie zirytowana jego
zachowaniem. – Bo jeśli nie wiesz, to cię oświecę. Nazywam się Ksenia Maksymowa
i w odróżnieniu od ciebie nie zapomniałam niczego, co się wydarzyło podczas tych
trzech lat liceum. Wybacz więc, ale ta księżniczka – wskazałam na siebie – nie
będzie całować żaby. Nie chciałabym się zarazić.
Mateusz, kiedy tylko to usłyszał, otworzył szeroko usta jak
ryba, zaskoczony całym obrotem sprawy. Nie miał pojęcia jak ma w tej chwili
zareagować. Chyba naprawdę się nie zorientował, kim jestem. Mnie to w tym
momencie jednak nie obchodziło, bo w końcu nad nim zatriumfowałam.
- Masz rację, nie warto tracić czasu na pseudo-przyjaciela,
który jako pierwszy rzuciłby mi kłodę pod nogi, gdyby tylko mógł – odpowiedział
Jacek z kwaśnym uśmiechem. – Chodźmy – dodał, odciągając mnie za rękę od tego
towarzystwa.
Dopiero wtedy zauważyłam, że staliśmy się w tej chwili
głównym punktem programu dzisiejszego spotkania. Nigdy nie lubiłam być w
centrum uwagi, naprawdę. Jacek chyba zauważył, że ta sytuacja mnie trochę
sparaliżowała.
- Może lepiej będzie jak odprowadzę cię do domu? –
spytał.
Pokiwałam głową, bo naprawdę najlepszym rozwiązaniem
tej sytuacji było jak najszybsze wyjście. Zanim jednak się stamtąd zmyliśmy, usłyszałam jeszcze za plecami jak Mateusz mówi, że pożałujemy tego, że ja będę
jego, a Jacek będzie cierpiał. Niewiele z tego bełkotu zrozumiałam, ale nie
przejmowałam się tym zbytnio.
- Jeśli chcesz, to zostań, poradzę sobie –
odpowiedziałam po chwili, kiedy już wyszliśmy z klubu, a ja ochłonęłam na tyle, by stać się na nowo samodzielna.
- No coś ty, nie mógłbym pozwolić kobiecie spacerować samej po
ulicach o tej porze. Odprowadzę cię więc z wielką ochotą – odrzekł z uśmiechem.
– Poza tym ten pomysł na to spotkanie od początku mi się podobał…
- To tak jak mi – uśmiechnęłam się. – Nawet nie miałam
zamiaru się tutaj pojawiać…
- Nie chciałbym, aby to zabrzmiało nie tak jak
powinno, bo bardzo się cieszę, że przyszłaś, ale jestem ciekaw, dlaczego to
zrobiłaś, skoro nie chciałaś? – zapytał, idąc spacerowym krokiem tuż przy moim
boku.
- To wszystko wina mojej zbzikowanej przyjaciółki
psycholożki. Nagadała mi, że się boję przeszłości i tak dalej, aż w końcu
pękłam i się zgodziłam, chcąc jej udowodnić, że tak nie jest –
odpowiedziałam szczerze. – A dlaczego ty przyszedłeś?
- Bo chciałem się z tobą spotkać – odpowiedział po
chwili wahania, jakby się zastanawiał, czy lepiej nie skłamać.
Stanęłam na środku chodnika jak wryta, gdy tylko to
usłyszałam. Nie takiej odpowiedzi się po nim spodziewałam.
- Słucham? – zamrugałam nerwowo oczami, ledwo co
wydobywając głos z gardła.
- Wciąż mam wyrzuty sumienia, że ci nigdy nie
pomogłem – powiedział, patrząc na swoje ręce, jakby nagle wyrósł mu tam kaktus
ubrany w strój kąpielowy i kręcił hula hop. – Nie podobało mi się zachowanie chłopaków w stosunku
do ciebie, ale nigdy się im nie postawiłem, nie pomogłem ci… Czułem się winny…
- Niepotrzebnie – uśmiechnęłam się, przerywając mu i
klepiąc go po plecach. – Byłeś w grupie, w której panowały takie a nie inne
zasady. Po prostu się do nich dostosowałeś – wzruszyłam ramionami.
- Jesteś zbyt wyrozumiała, Kseniu – Jacek uśmiechnął się
smutno. – Ja jednak nie potrafię sobie wybaczyć tej opieszałości, nie znajduję
dla siebie jakiegokolwiek wytłumaczenia…
- A będzie ci lżej, jeśli ci powiem, że nigdy nie miałam do ciebie o to pretensji? – przerwałam mu. – Byłeś przecież jedynym, który
mi nie dokuczał…
- Ale też ci nie pomagałem – wtrącił, trwając przy
swoim.
- W sumie to nigdy na to nie liczyłam – westchnęłam. –
Poza tym sama jestem sobie winna. W końcu gdybym umiała się bronić…
- Kseniu, nie pozwalam ci tak myśleć! – przerwał mi
zdenerwowany moimi słowami.
- Nie, Jacek, to jest akurat prawda – odpowiedziałam.
– Na szczęście wiele się zmieniło od tamtego czasu. Pracowałam nad sobą nie
tylko fizycznie, ale i psychicznie. Teraz czuję się mocna i gdyby przydarzyło
mi się coś takiego jak w liceum, nie pozwoliłabym zrobić z siebie ofiary. Wtedy
jednak byłam słaba, ale teraz to już przeszłość – uśmiechnęłam się pod nosem dumna z siebie postępów, jakie zrobiłam.
- Słyszałem – zaśmiał się Jacek. – Mateuszowi prawie
portki spadły z wrażenia, że tak mu się postawiłaś. On naprawdę cholernie nie
lubi, gdy dziewczyna go spławia…
- Będzie więc musiał przełknąć gorzką pigułkę porażki,
bo musiałabym być naprawdę zdesperowana, aby się nim zainteresować –
odpowiedziałam całkiem serio.
- Cieszę się – szepnął pod nosem i chyba miałam tego
nie usłyszeć, ale nie bardzo mu to wyszło. Szybko więc zmienił temat. – Ale
może zamiast rozpamiętywać to co było, powiesz mi co teraz słychać u ciebie?
Ostatnio bywam w Kielcach rzadko, ale moja mama mówi, że cię w ogóle nie widuje
– zagaił.
- Bo nie mieszkam w Kielcach – odpowiedziałam. –
Studiuję architekturę na Politechnice Poznańskiej…
- Serio? – przerwał mi zupełnie tym zaskoczony. –
Mieszkamy w tym samym mieście?
- To ty grasz w Lechu? – zdziwiłam się chyba bardziej
od niego. – Wybacz, ale kompletnie nie ogarniam, co się w tym klubie dzieje…
- Ale wiesz, że taki istnieje – uśmiechnął się.
- W Poznaniu trudno o czymś takim nie wiedzieć –
odwzajemniłam ten gest.
- W sumie to coś w tym jest – przyznał mi rację. – To
kiedy wracasz do Poznania?
- Jutro – odpowiedziałam. – Przyjechałam tu tylko na
to spotkanie, praca wzywa.
- O, a gdzie pracujesz? – zainteresował się.
- W kawiarni na Malcie, wszystko więc mam blisko. I do
pracy, i na uczelnię, a zwłaszcza na mój wydział, bo mieszkam na osiedlu Warszawskim
– wyjaśniłam.
- No to naprawdę wszystko masz w jednym miejscu –
przyznał mi rację. – Ale jeśli chcesz, to możesz jutro jechać ze mną. I tak
wracam do Poznania, bo zaczynamy zgrupowanie, a z towarzystwem będzie mi
raźniej.
- Naprawdę? To nie będzie żaden kłopot? – dopytywałam.
- Nie, no skądże, będę zachwycony, jeśli ze mną
pojedziesz – uśmiechnął się, zatrzymując się nagle. – Jesteśmy – powiedział.
Rozejrzałam się dookoła i okazało się, że staliśmy
właśnie przed furtką, prowadzącą do mojego rodzinnego domu. Nawet nie zauważyłam, kiedy
minęła nam droga, tak swobodnie czułam się w towarzystwie Jacka.
- Skąd wiesz, gdzie mieszkam? – spytałam zaskoczona po
chwili.
Nie przypominałam sobie bowiem, aby Jacek kiedykolwiek u mnie
był albo żeby mógł w jakikolwiek sposób dowiedzieć się, gdzie mieszkam. Nie
podejrzewałam go o nic złego, po prostu mnie to zaskoczyło. Poza tym chyba
wciąż czułam się zbyt niepewnie w Kielcach przez te wszystkie wspomnienia z
młodości i dlatego tak nerwowo zareagowałam…
Tymczasem Jacek stropił się, słysząc moje pytanie.
- Po studniówce… – zaczął niepewnie – widziałem, co
się stało i w jakim byłaś stanie, dlatego… nie chciałem, aby coś ci się stało,
więc wyszedłem za tobą i cały czas obserwowałem cię, żeby się upewnić, że
wrócisz do domu cała i zdrowa – wyrzucił to z siebie tak szybko, jakby używał
właśnie karabinu maszynowego. Aż ledwo zrozumiałam sens wypowiedzianych przez niego słów. – Przepraszam – dodał, a ja czułam, że mówi
szczerze.
Zaskoczył mnie po raz kolejny dzisiejszego wieczoru.
Naprawdę nie spodziewałam się, że wtedy kogoś mogło obchodzić, co się ze mną
dzieje. A już zwłaszcza jego.
- To miłe z twojej strony – odpowiedziałam po chwili,
starając się postępować ostrożnie. – Fajnie jest się dowiedzieć po kilku
latach, że jednak nie wszyscy mieli mnie wtedy w dupie – uśmiechnęłam się, po
czym ucałowałam jego policzek, dziękując mu za to. – Przywróciłeś mi właśnie
wiarę w ludzkość – zaśmiałam się.
Jacek rozpromienił się, gdy to usłyszał. Chyba spadł
mu kamień z serca, że właśnie w taki, a nie inny sposób zareagowałam na jego
słowa.
- To o której jutro mam się ciebie spodziewać? –
spytałam, przerywając tym trochę już niezręczną ciszę, która między nami zapadła.
- Będę po ósmej rano, może być?
- Jak najbardziej – uśmiechnęłam się. – To w takim
razie do jutra – pożegnałam się z nim i weszłam do środka.
Jacek jeszcze przez chwilę stał na chodniku, jakby
czekając aż w moim pokoju zapali się światło. A gdy tylko to się stało,
powolnym spacerkiem ruszył w stronę domu.
***
- Mieliśmy jakiś gości? – spytała Baśka następnego
dnia, gdy tylko wróciła z porannej zmiany w pracy i zastała mnie w kuchni
wynajmowanego przez nas małego mieszkanka na poddaszu, zmywającą kubki po kawie.
– Rodzice cię przywieźli?
- A gdzie, cześć, fajnie że wróciłaś? – dogryzłam jej.
– Poza tym dobrze wiesz, że nie mogli tego zrobić, bo ciągle mają do mnie
pretensje, że wyprowadziłam się do Poznania…
Moim rodzicom nie podobało się, że mieszkam tak daleko
od domu i przez to tak rzadko ich odwiedzam. Ja jednak nie miałam zamiaru
zmieniać zdania. Poza tym i tak powinni być szczęśliwi, że dzieli ich ode mnie
tylko trochę ponad czterech godzin jazdy. Gdybym zdecydowała się na Gdańsk, tak
jak to pierwotnie miałam w planie, byłoby jeszcze dalej…
- Ale pociągiem nie przyjechałaś, bo by cię tu jeszcze
nie było – analizowała.
- No bo przyjechałam samochodem, ale nie przywieźli
mnie rodzice – odpowiedziałam wymijająco, na nowo obracając się w stronę zlewu
i wracając do brudnych kubków, żeby tylko Baśka nie widziała mojej miny.
- Kto to jest? – ta od razu napadła na mnie,
przysuwając krzesło bliżej mnie, jakby z drugiego końca kuchni nie słyszała
tego, co do niej mówię.
- O co ci chodzi? – udałam zdezorientowaną,
choć doskonale wiedziałam, że długo jej w taki sposób nie oszukam.
- No o tego ktosia, przez którego masz taką rozmarzoną minę! –
krzyknęła. – I nie udawaj, bo doskonale wiesz, o co chodzi, tylko niepotrzebnie
mnie trzymasz w niepewności! To chodzi o tego… jak mu tam było? Żabę? Karpia?
Węża? – zastanawiała się.
- Ryba – westchnęłam, przerywając jej, bo by mi tu
jeszcze z jakąś jaszczurką albo innym waleniem wyskoczyła. – Tak, chodzi o
Jacka – przyznałam.
- No to opowiadaj wszystko ze szczegółami! – Baśka
prawie podskakiwała na krześle z podniecenia.
- Jesteś gorsza niż moja matka, która gdy zobaczyła,
że mnie wczoraj odprowadził do domu, to nie dała mi spać, zanim nie zaspokoiłam
jej ciekawości – westchnęłam zrezygnowana.
Odłożyłam jednak ścierkę na bok i zaczęłam jej
opowiadać o tym, jak było na spotkaniu, że praktycznie z nikim nie rozmawiałam,
tylko z Jackiem, z którym to odparliśmy zaczepki Mateusza, że mnie później
odprowadził do domu i przeprosił za licealne lata, i że to nawet było słodkie i
urocze, a już zwłaszcza to, co zrobił po studniówce, o czym nie miałam pojęcia
aż do wczoraj. A gdy później zaproponował mi, że mnie zabierze do Poznania, bo
on tutaj teraz także mieszka (Baśka oczywiście musiała w tym miejscu wtrącić,
że to zrządzenie losu, iż mieszkamy w tym samym mieście), nie sądziłam, że te
ponad cztery godziny spędzone z nim w aucie będą jednymi z najlepszych, jakie
przeżyłam. Jacek mówił dużo o karierze piłkarza, o przeprowadzkach, o Lechu,
wypytywał się również o moje życie, a ja poczułam w nim jakąś pokrewną duszę,
że nie zastanawiałam się nawet, co mogę, a czego nie powinnam mu powiedzieć.
Rozmawialiśmy o wszystkim i tak dobrze nam było, że nawet nie zauważyłam, kiedy
znaleźliśmy się w Poznaniu pod naszym blokiem. Jacek pomógł mi wnieść na górę
walizkę i moje teczki formatu A0 z rysunkami mieszkań, które musiałam oddać na
projektowanie, śmiejąc się przy tym ze mnie, że jestem od nich mniejsza, a ja w
ramach podziękowań za pomoc zaproponowałam mu kawę…
- I wszystko było by dobrze, gdyby nagle ni stąd, ni
zowąd wypalił, że zawsze mu się podobałam – ciągnęłam niczym niezrażona,
mimo że chyba nie powinnam jej o tym mówić.
- Co powiedział? – spytała zaskoczona, ale jej nie
usłyszałam. A przynajmniej nie w pierwszej kolejności. Ale zanim dotarł do mnie
sens tych słów, zdążyłam wypalić:
- A mnie zatkało. I kiedy tylko odzyskałam głos, to
powiedziałam mu, że to najwyższy czas, aby sobie poszedł. No i on…
- Co zrobiłaś?! – krzyknęła na mnie Baśka, przerywając
mi.
Dopiero wtedy uzmysłowiłam sobie, jakiego słowotoku w
międzyczasie dostałam i jakie informacje przez to ujrzały światło dzienne. Nie
spodziewałam się jednak takiej reakcji Baśki na to, co miałam jej powiedziałam.
- Spanikowałam? – przyznałam się ze wstydem.
- A to dlaczego? Zrobił coś nie tak? – zdziwiła się,
będąc już spokojniejszą.
- Nie, w sumie wszystko było w porządku… –
westchnęłam, sama nie do końca wiedząc, co czuję.
- No to dlaczego? Przecież sama mi mówiłaś, że on ci
się kiedyś podobał – mówiła tym swoim tonem psycholożki. – Poza tym dobrze
widzę, że wciąż ci się święcą oczy jak o nim mówisz. Powinnaś więc być
szczęśliwa, że odwzajemnia twoje uczucia!
- Baśka, czy ty naprawdę niczego nie rozumiesz? –
spytałam załamana. Dziewczyna pokręciła głową. – Skąd ja mogę mieć pewność, że
to nie jest jakaś głupia zagrywka? Podpucha? Kolejny żart?
- Ksenia, to było kilka lat temu, sama mówiłaś, że on
od tego czasu nie utrzymuje z nimi kontaktu – próbowała mi to jakoś
wytłumaczyć. – Poza tym zawsze z nim ci się najlepiej rozmawiało, zawsze to on
z nich wszystkich najmniej angażował się w ich głupie żarty…
- No tak, ale…
- Nie ma żadnego ale, Ksenia! – krzyknęła,
wyprowadzona z równowagi. – Powinnaś była powiedzieć mu prawdę, że ci się od
dawna podobał, a nie uciec.
- Tak właściwie to ja nie uciekłam – sprostowałam
zirytowana. Baśka spojrzała na mnie karcąco. – Ja tylko kazałam mu wyjść –
ciągnęłam.
- Wystraszyłaś chłopaka! – grzmiała, przejmując się tą
sytuacją bardziej ode mnie.
- I co z tego?! – zdenerwowałam się, bo cholernie nie
podobało mi się jej gadanie. Nie miała pojęcia co czuję i co przeżyłam. – Może
właśnie to jest najlepsze rozwiązanie…
- Sama w to nie wierzysz – zakpiła.
- A właśnie, że wierzę! – odpowiedziałam z mocą
wkurzona na nią, aż mi para z nosa i uszu buchała, gdyby tylko mogła, po czym wyszłam
z kuchni i narzuciłam na siebie bluzę. – Dzisiaj biegam sama – dodałam jeszcze,
po czym trzasnęłam drzwiami.
Nie miałam ochoty przebywać z nią ani minuty dłużej w
jednym pomieszczeniu, dlatego wyszłam z mieszkania na bosaka, a skarpetki i
adidasy wzięłam ze sobą i założyłam na chodniku przed blokiem. Baśka cholernie
działała mi na nerwy i to do tego stopnia, że miałam ochotę się na nią rzucić.
To wszystko była jej wina. To przecież ona kazała mi tam jechać. To przez nią
znów go spotkałam. Gdyby nie wszystkowiedząca Baśka, nie stało by się to, co
się stało. Nie zakochałabym się na nowo w Jacku i nie miałabym problemu, co w
tej sytuacji zrobić. Bo świadomość jednostronnej miłości, tak jak to było w
liceum, była w tym momencie o wiele lepsza od nadziei, że może jednak… może mogłoby nam się udać.
Nie, to przecież jest niemożliwe.
***
Dzisiaj specjalnie nie pobiegłam nad Maltę. Nie miałam
zamiaru poruszać się po stałej trasie, na której mogłabym trafić na znajome
twarze, tak w tej chwili niepożądane. Poza tym z Baśką nigdy nic nie wiadomo,
mogła więc nie zastosować się do moich słów i po prostu pobiec za mną, a w tym
momencie byłam na nią tak zła, że nie chciało mi się z nią gadać i nasza
konfrontacja mogła by się zakończyć nawet siniakami. Potrzebowałam chwili dla
siebie, a bieganie mnie uspokajało. Dzięki niemu mogłam wyrzucić z siebie
wszystkie negatywne emocje, a przy okazji ze spokojem przemyśleć pewne kwestie,
które po ostatnim spotkaniu nie dawały mi spokoju. Dlatego dłuższa trasa –
przebiegnięcie przez Śródkę oraz obok Katedry, by móc biec wzdłuż Warty – była
przeze mnie bardziej pożądana.
Analizując ostatnie wydarzenia i próbując rozgryźć
zachowanie Jacka nie tylko z wczoraj i z dzisiaj, ale również z przeszłości,
wpadłam na kogoś. A to wszystko przez to, że zamiast patrzeć przed siebie,
patrzyłam na stopy, aby się nie przewrócić przez jakąś dziurę czy kamień,
którego mogłabym nie zauważyć w zamyśleniu. Człowieka jednak nie wzięłam pod
uwagę. I pewnie bym się wyłożyła na plecy, ponieważ nie byłam przygotowana na
takie zdarzenie, gdyby ów przechodzień mnie w porę nie złapał.
- Jacek? – spytałam zaskoczona, gdy tylko podniosłam
wzrok i ujrzałam, że to on mnie właśnie uratował przed bliskim spotkaniem z podłożem.
Nie spodziewałam się go ujrzeć tutaj – dokładnie w tym
miejscu i w tym czasie. Czułam, że to nie mógł być zwykły przypadek,
że maczała w tym swoje palce Baśka. I nie wiedziałam, czy mam się na nią o to
złościć, czy jednak nie, ponieważ kiedy tylko ujrzałam jego blond włosy i
niepewny uśmiech, serce zabiło mi szybciej. Byłam pewna, że to z jego powodu, a
nie z przestraszenia naszym nagłym zderzeniem, czy szybszego tempa biegu.
- Mogę cię prosić o chwilę naprawdę szczerej rozmowy?
– zapytał niepewnie. – Chciałbym wyjaśnić ci wszystko, a potem… potem zrobię
to, co tylko zechcesz, nawet dam ci spokój, jeśli uznasz, że tak będzie lepiej.
- Wybacz, że wtedy kazałam ci wyjść, ale po prostu nie
wiedziałam, co mam zrobić i… spanikowałam – wyjąkałam wstydliwie.
Naprawdę było mi źle, że tak postąpiłam, jednak czasu
nie mogłam cofnąć.
- W porządku, nic się nie stało – uśmiechnął się. –
Może nie powinienem tak od razu z tym wyskakiwać, ale kiedy cię zobaczyłem…
wszystko odżyło…
- Jak to, odżyło? – zdziwiłam się.
- Bo od początku mi się spodobałaś, Kseniu – wyjaśnił,
patrząc mi w twarz. – Pamiętasz jak podczas pierwszego tygodnia szkoły
rozmawialiśmy ze sobą? Byłaś pierwszą osobą, którą poznałem w nowej klasie i od
razu złapałem z tobą świetny kontakt. Tyle nas łączyło… może wciąż łączy? Bo
to, że zmieniłaś się zewnętrznie, nie znaczy, że zmieniłaś się tam wewnątrz,
prawda?
Pokiwałam głową, bo to akurat była prawda.
- Do dziś nie mogę sobie darować, że zamiast wziąć
sprawy w swoje ręce, ja się czaiłem z boku i zaufałem nieodpowiednim ludziom… –
ciągnął. – Kseniu, ta cała nagonka na ciebie w liceum, to była moja wina –
wypalił nagle.
- O czym ty mówisz? – nie rozumiałam.
- Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy za bardzo im
zaufałem – szepnął, ewidentnie się tego wstydząc. – Powiedziałem im, że jesteś
fajną dziewczyną i że… że chyba się w tobie zakochałem. Wyśmiali mnie. A
później zaczęli wyśmiewać się z ciebie.
- Dlatego tak bardzo czułeś się winny… – szepnęłam
powoli wszystko rozumiejąc.
- Byłem zbyt słaby, by im się postawić, zbyt wielki
wpływ wywarli na mnie i na moim zachowaniu, że nic nie zrobiłem, mimo że
wiedziałem iż powinienem był…
- Przecież to nie jest twoja wina – przerwałam mu i
zbliżyłam się do niego. – A nawet jeśli, to zobacz, jak dzięki tobie się
zmieniłam – zaprezentowałam się przed nim w całej okazałości, okręcając się
wokół własnej osi. – Jeśli było tak jak mówisz, to w pewnym sensie jesteś ojcem
mojego sukcesu, mojej przemiany...
- Ale, Kseniu, oni niszczyli cię psychicznie… – trwał
przy swoim. – Przeze mnie…
- To już za mną, naprawdę. Nie musisz czuć się w żaden
sposób winny, bo nie jesteś – próbowałam wbić mu to jakoś do głowy. – Liceum to
przeszłość. I dla ciebie też tak powinno być.
- Jest, ale za wyjątkiem jednej rzeczy – szepnął,
jakby nie wiedząc do końca, czy dobrze robi wyjawiając mi to. Spojrzałam na
niego z zaciekawieniem, bo nie wiedziałam o co mu chodzi. – Wciąż mi się
podobasz… Wciąż jestem w tobie zakochany, Kseniu.
Uśmiechnęłam się pod nosem, a wewnątrz mnie motyle
wzbiły się w powietrze. Tak długo czekałam na to, aby usłyszeć z jego ust takie
słowa. Było jednak coś, co nie do końca pozwalało mi w to wierzyć. Mimo że
naprawdę myślałam, iż rozdział pod tytułem: "Liceum" mam już za sobą,
to nie była prawda. Wciąż gdzieś tam w środku miałam zadrę, przez którą trudno
mi było uwierzyć w prawdziwość jego słów. I mimo iż chciałam właśnie rzucić mu
się w ramiona i opowiedzieć o tym, jak bardzo czekałam na tę chwilę, to nie
potrafiłam się przemóc i tego zrobić.
- Wiesz, co w tym wszystkim jest najlepsze? – spytałam
po chwili ciszy, a on zaprzeczył niemrawym ruchem głowy. – Gdy tylko cię
wczoraj zobaczyłam, we mnie również wszystko odżyło i to z nową siłą –
przyznałam powoli.
- Co to znaczy? – zdziwił się, przyglądając mi się
uważniej.
- To znaczy, że w liceum też mi się podobałeś…
- A teraz? – przerwał mi zniecierpliwiony tym, że
owijam w bawełnę.
- Teraz… teraz sama nie wiem – wzruszyłam ramionami. –
Nie jestem pewna… znaczy, tak, wiem, tylko nie do końca rozumiem, co tu się
dzieje… nie jestem pewna, czy będę umiała ci zaufać w taki sposób, w jaki oboje
byśmy chcieli… To jest takie trudne do wyjaśnienia – powiedziałam zirytowana
tym, że nie mogłam zebrać myśli i jakoś logicznie wyjaśnić stanu, w którym się
znajduję.
- Spokojnie, Kseniu, rozumiem. Zbyt dużo osób cię
kiedyś zraniło, że teraz nie potrafisz tak z marszu uwierzyć, że to, co mówię,
to prawda – powiedział, jakby doskonale wiedział, o czym właśnie myślę. Coś
czułam, że Baśka maczała w tym palce… Bo przecież nie mógł mnie aż tak dobrze
znać! – Nie martw się tym, poczekam. Kiedy mi zaufasz na tyle, aby chcieć dać
mi szansę i się ze mną umówić, to po prostu zadzwoń. Przyjadę, choćby mieszkał
wtedy na drugim końcu Polski – obiecał, po czym ucałował mój policzek.
Stałam jak wryta i nie wiedziałam, co mam teraz
zrobić. Jacek naprawdę zaskoczył mnie taką reakcją. Bardzo pozytywnie
zaskoczył. Patrzyłam na jego plecy, a z każdym kolejnym jego krokiem coś w
środku mnie umierało. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Chciałam zareagować, ale
bałam się tego zrobić. Wiedziałam, że mam tylko kilka chwil, aby podjąć
decyzję. Nie lubiłam presji czasu, a właśnie teraz taką odczuwałam...
- Jacek… – wyrwało mi się.
Ryba na szczęście nie uszedł zbyt daleko, dlatego mógł
usłyszeć mój głos. Zatrzymał się momentalnie, obrócił i spojrzał na mnie ze
zdziwieniem.
- Odbierz telefon – uśmiechnęłam się do niego.
- Ale nie dzwoni – odpowiedział zdziwiony.
- Jak to nie? – spytałam, unosząc brew nad prawym
okiem i wskazałam mu na palce mojej prawej ręki ułożone w słuchawkę.
Zapomniałam bowiem z mieszkania telefonu przez to
wszystko, co się dzisiaj stało, musiałam więc zrobić coś takiego. Pomyślałam
jednak, że po co mam tyle czekać? Raz kozie śmierć, chyba wreszcie nadszedł czas by
się przełamać i zaryzykować. Ileż można siedzieć samemu, okrytą grubą skorupą?
A Jacek wydawał się być odpowiednią osobą do tego, aby wreszcie to zmienić.
- A, no tak, nie usłyszałem – Jacek podłapał mój ton, uśmiechając się do mnie.
– Halo? – dołożył swój telefon do ucha.
- Hej, tu Ksenia. Wiesz, namyśliłam się i... po co
tracić czas? – zapytałam, wzruszając ramionami i patrząc mu prosto w oczy, bo stał
właśnie naprzeciwko mnie oddalony ode mnie tylko o kilka kroków.
Był niezwykle zaskoczony moimi słowami, ale na jego
twarzy po chwili pojawił się szeroki uśmiech. Już on był dla mnie najlepszą
odpowiedzią, jednak za chwilę usłyszałam potwierdzenie:
- Będę za dwie sekundy.
Pokiwałam tylko głową i odłożyłam moją prowizoryczną
słuchawkę. Sekundę później Jacek trzymał mnie już w swoich ramionach.
- Nie kłamałeś, przyszedłeś idealnie na czas –
pochwaliłam go.
- Ja nigdy nie kłamię, a już zwłaszcza jeśli chodzi o
ciebie – powiedział zupełnie poważnie, spoglądając w moje oczy. – To co teraz w
takim razie, moja pani? – zapytał.
- W sumie to odechciało mi się biegać – mruknęłam z
uśmiechem. – Może więc jakiś spacer?
- Czemu nie? – odpowiedział.
A ja wiedziałam, że to był właściwy ruch.
Z DEDYKACJĄ DLA IRMINY W DNIU JEJ 18. URODZIN.