„Nic o tobie nie wiem już
Nic nam nie jest dane tu”
Nic nam nie jest dane tu”
lotnisko w Osace, 28. grudnia 2016
roku
Nie przyjechał.
Podświadomie
czułam, że tak właśnie będzie, a mimo to stałam na lotnisku w Osace i z
nadzieją rozglądałam się wokół w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Sylwetki człowieka,
którego kochałam, którego nie widziałam od miesiąca i za którym powinnam
tęsknić jak cholera. I który powinien równie mocno tęsknić za mną… i być tutaj,
tu i teraz. Powinien był przyjechać po mnie albo chociaż napisać głupiego SMS-a
z wyjaśnieniem, że mu przykro, ale nie da rady, bo coś mu wypadło. Tak
zwyczajnie, po ludzku… jego jednak nie było stać nawet na taki gest. Kolejny
raz więc stoję sama wśród tłumu, który mnie przytłacza z każdej strony. Niby przyzwyczaiłam
się już do tłoku panującego w Japonii i do w większości niższych ode mnie ludzi
o zupełnie innych rysach twarzy niż te europejskie… a mimo to wciąż czułam się
tutaj wyobcowana i samotna. Michał doskonale wiedział, jak ma się sytuacja, a
mimo to go tu nie było. Jakby go nie obeszło, że po niemal miesiącu wracam do…
do niego, bo Hirakata nie była i nie będzie moim domem. Nigdy.
Tak właściwie to
ja już nie mam domu. I nadal nie będę go mieć, szczególnie po tym, co mam
zamiar zrobić.
Ciągnąc swój
bagaż ruszyłam więc powoli w kierunku wyjścia z nadzieją na znalezienie
uczciwego taksówkarza, który nie będzie chciał mnie naciągnąć na niebotyczne
sumy, obwożąc okrężnymi drogami i udając, że nie zna angielskiego, tylko
zawiezie mnie prosto do domu. Do mojego aktualnego jeszcze domu. Bo skoro mój
własny mężczyzna, ba!, narzeczony (a w teorii nawet i przyszły mąż), się tu nie
zjawił, musiałam radzić sobie sama… do czego w sumie Michał zdążył mnie już
przyzwyczaić przez ostatni rok.
A może i dłużej?
Im intensywniej
nad tym myślałam, tym trudniej było mi powiedzieć, kiedy coś zaczęło się między
nami psuć. Kiedy coś zaczęło ze sobą nie współgrać. Przecież wszystko było
dobrze, przecież byliśmy szczęśliwi…
No właśnie – b y
l i ś m y.
Co takiego się
stało, że już nie jesteśmy? Nie wiem. Dopiero niedawno to odkryłam i to z wielkim zdziwieniem. Nie byłam z tego zadowolona, bo kocham Michała. Mimo
wszystko. Czasem jednak w życiu bywa tak, że najpierw jesteśmy szczęśliwi, bo spełniają
się nasze marzenia, bo dostajemy coś, na co naprawdę długo czekaliśmy… a
później okazuje się, że już nie ma na co czekać i pojawia się w naszym życiu ta
przytłaczająca pustka, którą trudno jest czymkolwiek zapełnić. Albo, co gorsza,
przychodzi rozczarowanie… rozczarowanie tym, na co czekaliśmy tyle czasu i co
wydawało się być dla nas najwłaściwsze…
Ja przeżywam
właśnie to ostatnie.
Gdyby ktoś
kiedyś zapytał mnie przewrotnie: Czego
żałujesz w życiu najmocniej?, pewnie odpowiedziałabym, że niczego. N I C Z E
G O. Bo cóż mogłabym powiedzieć? Że pokłóciłam się z ojcem już tak na amen? Nie
żałuję i nigdy tego żałować nie będę. Że nie zrobiłam magisterki? Nie żałuję, a
zawsze jeszcze mogę ją zrobić, jeśli tylko zechcę i znajdę na to czas. I
pieniądze, oczywiście. Że nie ruszyłam z własną linią ćwiczeń, przez co teraz
nie jestem drugą Chodakowską, trenerką wszystkich Polek? Mocno naciągane, bo
nawet do głowy by mi takie głupoty nie przyszły. Że przeprowadziłam się za
Michałem do Żor, a potem wsiadłam do tego pieprzonego samochodu? Nie, tego też
nie żałuję, mimo że może powinnam była.
Naprawdę bardzo
długo nie miałam czego żałować. Teraz jednak jest inaczej. Zupełnie inaczej.
Więc co takiego
się stało? Otóż mieszkam na drugim końcu świata. W Azji, która nigdy mnie nie
pociągała. W Japonii, która nigdy nie była punktem na mapie moich podróży
marzeń. A mimo to mieszkam w Japonii, a dokładniej w Hirakacie, w prefekturze
Osaka, z dala od moich najbliższych, bo Michał tak chciał. Tak, właśnie tak. To
on tego chciał, nie ja, nie my wspólnie… To była jego decyzja, a mimo to
poleciałam z nim. Głupie, nie? Więc mieszkam tu i nudzę się jak mops. Każdy
dzień jest dla mnie taki sam. Albo nawet i gorszy. Nie znam tu nikogo za
wyjątkiem japońskich kolegów z drużyny Michała, z którymi nie mam za bardzo o
czym rozmawiać. Nie rozmawiam więc z nikim. Jeśli chciałabym to zmienić, to i
tak nie mogę, bo nie da się tu za bardzo z kimkolwiek dogadać. I mimo że mnie
nosi, to nie umiem tego produktywnie spożytkować. Próbowałam nauczyć się
japońskiego, ale idzie mi to jak krew z nosa. Próbowałam chodzić na zajęcia z
fitnessu, ale nie rozumiem tutejszego rynku, ich języka, a oni nie rozumieją
mnie i nie widzą sensu w rozmawianiu po angielsku. Myślałam o zrobieniu czegoś
dla siebie, ale nie wiem zupełnie, co by to mogło być. Tkwię więc w tym jak w
mantrze i z każdym kolejnym dniem jestem coraz bardziej rozczarowana,
rozgoryczona i sfrustrowana. Nie chciałam tu przyjeżdżać i Michał doskonale o
tym wiedział. A mimo to postawił na swoim. Teraz też dobrze widzi co się
dzieje, a mimo to wydaje się być zadowolony z życia i z tego, że tu jesteśmy. I
na dodatek rozważa przedłużenie kontraktu na kolejny sezon. Chce zostać w
Japonii, oczywiście ze mną w pakiecie. Albo nie dostrzega, że się męczę, albo
nie chce tego dostrzec, albo zwyczajnie jest mu to na rękę. I nie wiem czemu,
ale coraz bardziej wierzę w to ostatnie… W końcu właśnie taka jest moja rola –
siedzieć w domu, czekać na niego, gotować obiady, prać i sprzątać. A, i rodzić
dzieci tak na dodatek! Taki jest jego plan, szkoda tylko, że mój zdaje się być
zgoła inny…
Nie tak bowiem
wyobrażałam sobie nasze życie. Może powinnam być szczęśliwa, w końcu złapałam
srokę za ogon. Dopięłam swego i jestem tu, gdzie zawsze tak bardzo chciałam być.
Mam go u swego boku, jestem zdrowa, a na dodatek nic nie muszę robić, tylko
mogę leżeć i pachnieć. I może nawet mogłabym być jego cieniem, plecami i
wsparciem, może mogłabym z nim jeździć na koniec świata, czekać z ciepłym
obiadem aż wróci z treningu, meczu, czy wyjazdu, naprawdę, może i bym mogła tak
żyć… gdybyśmy później ten czas spędzali razem. Nadrabiali naszą rozłąkę i to obojętnie
na czym, nawet na głupim oglądaniu seriali na Netflixie. Ale nie, bo u nas ostatnio każda próba nawiązania normalnego kontaktu
kończy się niepowodzeniem… kłótnią, żalami i wzajemnymi pretensjami. O mój brak
zajęć, o kontakt z Zibim, o brak czasu dla mnie, o inne wizje naszej przyszłości,
o listę gości, o imię dla naszego (potencjalnego wciąż!) dziecka, o brak wzajemnego
wsparcia, o pieniądze… dosłownie o wszystko. Im bliżej naszego ślubu, tym bardziej
się od siebie oddalamy. Im częściej się do siebie odzywamy, tym głośniej się
kłócimy. Im dłużej ze sobą żyjemy, tym tak jakby bardziej obok siebie. Coś
paradoksalnego.
Między nami od
początku bywało różnie. Bywały chwile szczęśliwe i te mniej, chwile dobre i złe…
Długo zajęło nam, aż oboje zrozumieliśmy, że się kochamy. Przez ten czas
zdążyliśmy się zranić po wielokroć i to na różne sposoby. Trudno jest o tym
zapomnieć, ale postanowiliśmy iść dalej. Razem. Kiedy więc już udało nam się zejść tak na dobre, wszystko powinno
iść jak najlepiej. I na początku tak było. Całe nasze życie w Żorach,
pomimo mojej ciemności, było udane. Mimo że walczyłam wtedy o powrót do pełnej
sprawności, byliśmy w tym razem. Były nieudane operacje, których niemal nie
przypłaciłam życiem, wyjazd do Włoch, gdzie dzięki kontaktom Zbyszka i
tamtejszym lekarzom znów, ale dla mnie jakby po raz pierwszy, zobaczyłam świat
– mój świat, który wtedy mieścił się w oczach Michała… Wtedy wszystko wydawało się takie
proste. Jesteśmy razem, kochamy się i ze wszystkim sobie poradzimy. Później wiedliśmy
naprawdę szczęśliwe życie w Jastrzębiu, był kolejny brąz w lidze, moja praca i
wolontariat, które dawały mi satysfakcję, spełnienie zawodowe Michała,
akceptacja naszych wyborów ze strony rodziny, Misiek czerpiący radość z
siatkówki, Mistrzostwa Świata w Polsce i złoty medal reprezentacji, ślub
Błażeja, nasze zaręczyny, narodziny Bena. A później przeprowadziliśmy się do
Ankary, co było wielką zmianą w naszym życiu. I choć wcześniej również zdarzały
się nam gorsze chwile, kłótnie, fochy i zgrzyty… stracenie kontaktu z Simonem,
awantura Miśka ze Zbyszkiem, nieudane Igrzyska w Rio… to dopiero wyjazd z
Polski sprawił, że z każdym dniem coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie.
Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, jak odmienną mamy wizję naszej przyszłości.
I kompletnie mi się to nie podobało.
Najgorszy cios jednak
nadszedł po przeprowadzce do Japonii. Nie dość, że w mojej podświadomości
pojawiło się przekonanie, że życie przelatuje mi przez palce, to jeszcze
okazało się, że potencjalna ciąża naznaczona będzie dużym ryzykiem ponownej
utraty wzroku. Dopiero wtedy okazało się, jak bardzo się różnimy. I choć Michał
zapewniał mnie, że to niczego nie zmienia, zmieniło się wszystko. A mnie coraz
częściej nachodziła myśl, że dłużej nie dam rady tak żyć. Potrzebowałam
oddechu, dystansu, dzięki czemu mogłabym spojrzeć na naszą relację z innej
perspektywy. Potrzebowałam czasu, by móc sobie wszystko na nowo przemyśleć, z
dala od jakiejkolwiek presji. Potrzebowałam zatęsknić, zrozumieć, pokochać na
nowo. I dlatego wyjechałam. Liczyłam, że gdy wrócę, wszystko da się jeszcze
naprawić, że będzie tak jak dawniej, że ta rozłąka nam pomoże, że zatęsknimy za
sobą, a po moim powrocie usiądziemy, porozmawiamy i zaczniemy nad sobą pracować… Nie sądziłam
jednak, że ten dystans przyniesie zgoła inne rozwiązanie.
A pojechałam do
moich najbliższych. Do ludzi, za którymi tęsknię dniami i nocami będąc tu, w
Hirakacie, z którymi utrzymuję kontakt, choć przez różnicę czasu jest to
trudniejsze niż sądziłam, gdy wyjeżdżałam z Michałem do Japonii. I tak: Wyleciałam
piątego grudnia z Osaki do Paryża, by spędzić trochę czasu z Błażejem, jego
żoną Lolą i moim chrześniakiem Benem. Tak, tak, młody Kubiak się ożenił,
ustatkował, mimo że mentalnie nadal pozostaje wielkim dzieciakiem. Ale z
rodziną w pakiecie. Potrzebowałam zobaczyć inny świat, ten, za którym tak
bardzo tęsknię i który mam niemal na wyciągnięcie ręki… Byłam u nich dziesięć
dni, podczas których przekonałam się, jak powinno być. A raczej sobie o tym
przypomniałam. Dotarło do mnie, że mój zalążek rodziny wygląda zupełnie inaczej
i wiele się w tej kwestii nie zmieni, choćbym nie wiem, co takiego robiła…
Chciałam spędzić ten czas nie tylko ciesząc się moim chrześniakiem, którego
widziałam po raz pierwszy od jego chrzcin (ma już pół roku i rośnie jak na drożdżach,
czego zdjęcia kompletnie nie oddają!), ale również Błażejem… wiedziałam bowiem,
że to są nasze ostatnie chwile razem, w zgodzie… później już tego nie będzie,
obojętnie czego bym nie postanowiła.
Stamtąd
poleciałam do Stambułu, o czym Michał w ogóle nie wiedział. Od dwóch lat bowiem
nie utrzymuje kontaktu ze Zbyszkiem. On go nie utrzymuje, ja jednak kocham
Zbyszka, który jest moim przyjacielem i nie mam zamiaru przez ich głupią
sprzeczkę o niewiadomoco zrywać z nim kontaktu, mimo że Kubiakowi nie jest to
na rękę. I tak już wiele straciłam przez miłość do Michała, nie mogę jeszcze
stracić Bartmana. Spędziłam więc z nim i z Asią pięć wspaniałych dni, pełnych
szaleństw, a jednocześnie i spokoju, by później, na święta, wrócić do domu. Do
Polski.
Bo to tu jest
mój dom. Mimo że nie mam konkretnego miejsca, własnego lokum, mieszkania,
to w Polsce czuję się najlepiej i to nawet, gdybym miała być sama.
I najlepsze, że
dopiero tutaj po raz pierwszy od dawna nie czułam się samotna. Byłam bowiem
rozchwytywana niczym gwiazdka z nieba. Byłam u rodziców Michała w Wałczu, u
mojej mamy i siostry w Warszawie, w Jastrzębiu u chłopaków, w Katowicach u
kumpli i na oddziale u dzieciaków… byłam wszędzie, gdzie za mną tęsknili i
gdzie chcieli mnie widzieć. A nawet i tam, gdzie nikt się mnie nie spodziewał. Te
wszystkie uśmiechnięte twarze, które z ciekawością słuchały, jak to się nam w tej Japonii dobrze wiedzie, jak idą nasze przygotowania do ślubu i jakimi to
jesteśmy szczęściarzami, bo mamy siebie, w ogóle nie zdawały sobie sprawy z tego, że są
to kolejne kłamstwa, które sprzedaję im od kilku miesięcy. Bo nic nie jest dobrze.
A najgorsze, że nikt nie domyślił się, jaka jest prawda. N I K T. Mimo że niby
wszyscy tak dobrze mnie znają…
Tylko jedna
osoba wiedziałaby, że dzieje się coś niedobrego. Ale jej już niestety w moim
życiu nie ma…
Za niedługo tych
osób będzie jeszcze mniej, bowiem wszyscy mnie znienawidzą. Ale to mnie nie
powstrzyma, bo znalazłam jedyne słuszne wyjście z tej sytuacji. Uświadomiłam
sobie, że dojrzewałam do niego w ciągu ostatnich miesięcy i teraz w końcu
jestem gotowa to zrobić. I oni mogą mówić o mnie co chcą, mogą myśleć sobie co
chcą, ja i tak nie odpuszczę. A najlepsze, że pogodziłam się z ich przyszłą
potencjalną reakcją. Uświadomiłam to sobie, gdy tylko zmęczona podróżą
otworzyłam drzwi od naszego japońskiego mieszkania. Wiedziałam już, że tak
będzie najlepiej dla wszystkich. Że dobrze robię.
Warszawa, 15. luty 2017 roku
Leżałam na
kanapie w umorusanym już kilka dni temu przez czosnkowy sos dresie. Moje włosy splątane
były w niedbały kokon, a na twarzy zdążyły mi się już niemal na stałe odcisnąć rogi
od poduszki, ale w ogóle się tym nie przejmowałam. Jedyne, o czym teraz
marzyłam, to sen. Taki stan utrzymywał się odkąd tylko wróciłam do Polski…
czyli od ponad miesiąca. Nie miałam na nic ochoty, mimo że wszyscy wokół
próbowali mnie jakoś rozruszać. I choć naprawdę się starali, ja chciałam tylko
jednego – spać. Mogłabym przespać cały najbliższy miesiąc…
I kolejny, i
następny.
Taki też miałam
plan na dzisiejsze popołudnie, zwłaszcza, że mieszkanie było puste. Matti i Mirek
byli w pracy, a Aleks zapewne znowu gdzieś się szwendał z moją siostrą. Trochę martwiłam się, czy Aleks na pewno jest dobrym kandydatem na chłopaka dla Zośki, ale nawet to nie zmobilizowało mnie do ruszenia się z kanapy. Od kolejnych dram wolałam święty spokój i chciałam korzystać z niego do woli. W cieszeniu się tą chwilą wolną od umoralniających gadek przerwał mi
przeciągły dzwonek do drzwi. Jeden, drugi, trzeci. Ktoś naprawdę nie chciał dać
za wygraną, mimo że nie miałam zamiaru mu otwierać. Bo kto to mógłby być? Na
pewno nikt do mnie, jestem tu od miesiąca i za wyjątkiem matki, siostry i
chłopaków, którzy mają klucze do mieszkania, nie znam tu nikogo. Nie będę więc
rozmawiać z nieznajomymi i załatwiać sprawy innych, postanowiłam, szczelniej nakrywając
się poduszką. Miałam zamiar to przeczekać, udając, że nic nie słyszę. Przecież
ten ktoś musi w końcu skapitulować…
Dopiero, gdy do
moich uszu dobiegło głośne: „Tośka,
otwieraj! Dobrze wiem, że tam jesteś!”, postanowiłam zwlec się z kanapy. Po
głosie bowiem rozpoznałam, kto się do mnie dobija i nie mogłam uwierzyć, że to
naprawdę on.
- Zbyszek?! –
zapytałam, otwierając drzwi. – Co ty tu robisz?
Byłam kompletnie
zaskoczona jego widokiem. Spodziewałabym się tu wszystkich, naprawdę
wszystkich, ale nie jego, zwłaszcza, że w tej chwili powinien być w Stambule,
gdzie aktualnie grał w tamtejszym klubie, w Galatasaray.
- Od miesiąca
nie mogę się do ciebie dodzwonić – powiedział z wyrzutem i nie czekając na jakiekolwiek zaproszenie, wszedł do środka i ściągnął kurtkę. – Musiałem więc przyjechać i
zobaczyć jak się masz. I przyznaję, że nie wyglądasz najlepiej –
stwierdził, omiatając mnie spojrzeniem od góry do dołu.
- Naprawdę
przyjechałeś dla mnie? – zdziwiłam się szczerze, ignorując tę wzmiankę o moim wyglądzie.
Zdążyłam się już bowiem odzwyczaić od tego, że ktoś jest w stanie coś dla mnie zrobić. I to
bezinteresownie.
- No pewnie,
Tosiaku – odpowiedział Zbyszek, nieznacznie się uśmiechając i pstrykając mnie w
nos. – Martwię się, wszyscy się o ciebie martwią… co się dzieje? – spytał,
przyglądając się z uwagą mojej twarzy.
- Ale mecz…
klub… Zibi! Przecież ty nie możesz sobie tak z dnia na dzień sobie przylatywać do
Warszawy z mojego powodu! – aż się zapowietrzyłam, tak bardzo byłam przerażona,
że jeszcze przeze mnie go wyrzucą.
A tego bym nie
chciała!
- Graliśmy
właśnie mecz Ligi Mistrzów w Moskwie, więc postanowiłem sobie zrobić jeden dzień wolnego
na międzylądowanie w Warszawie. Klub się zgodził, zwłaszcza, że powiedziałem im,
że to ważna sprawa rodzinna – tłumaczył mi, ściągając buty w przedpokoju. Widząc
moje powątpiewające spojrzenie, dodał: – Bo tak właśnie jest, Tosia. Jesteś dla
mnie jak rodzina i naprawdę się o ciebie martwię… Co się dzieje? – ponowił
pytanie.
Ja jednak nie
byłam w stanie mu na to odpowiedzieć przez gulę w gardle, która pojawiła się znikąd, była wielkości
piłki tenisowej i uniemożliwiała mi w tym momencie jakąkolwiek reakcję.
Patrzyłam się więc w jego twarz, nie wierząc w to, że był w stanie zrobić dla
mnie coś takiego. W moich oczach momentalnie zebrały się łzy. Świadomie go
unikałam, świadomie nie odbierałam od niego połączeń, świadomie ostatnio
wszystkich od siebie odsuwałam, nie chcąc z nikim rozmawiać na temat tego, co
zaszło między mną a Michałem. Nikomu nie chciałam tłumaczyć, jak naprawdę
wyglądało nasze życie w ostatnich miesiącach. Nie chciałam się im przyznać, że
wszystko, co wcześniej opowiadałam, było jednym, wielkim kłamstwem. Uważałam,
że na to nie zasługuję, nie po tym co zrobiłam. A on mimo wszystko tu
przyjechał. Dla mnie.
- Tosia,
przecież wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko – powiedział Zbyszek, widząc
że nie jestem za bardzo skora do zwierzeń. – Nie chcesz przecież spędzić reszty
życia w tym dresie! Nie chcemy, by się powtórzyło… sama wiesz co – dodał lekko
zakłopotany.
Wiedziałam, o co
mu chodzi. Już dawno zrozumiałam, czym wszyscy tak bardzo się martwią. Nie
chcą bowiem, abym popadła w tę samą apatię i obojętność, w której trwałam przez kilka miesięcy po wypadku.
Doskonale pamiętali, co się wtedy ze mną działo. Ja również tego nie chciałam, choć
zdawałam sobie sprawę, że mój aktualny stan prowadził tylko do jednego – do niechybnej powtórki.
- Nie mam
zamiaru – przerwałam mu niemrawo. – Po prostu nie bardzo wiem, co mam teraz ze
sobą zrobić… – dodałam bezradnie, siadając na kanapie i okrywając się kocem,
pod którym od miesiąca się wylegiwałam.
- I dlatego miesiąc
już tak leżysz? – dopytywał zatroskany Zbyszek, siadając obok mnie.
- Nie, nie cały
miesiąc – zaprzeczyłam, jak zwykle łapiąc go za słówka. – Musiałam przecież
odwołać wszystko, co było związane z naszym ślubem – powiedziałam obojętnie,
jakbym codziennie zajmowała się takimi sprawami.
A wierzcie mi,
że to nie było wcale takie łatwe. Zwłaszcza jeśli w grę wchodziło spotkanie z jego rodzicami…
- Tak właściwie
to co się stało, że tak nagle… – urwał,
nie bardzo wiedząc, jak delikatnie zapytać mnie o powód naszego rozstania.
- To nie było
nagłe – zaprzeczyłam cicho. – Długo o tym myślałam, długo dojrzewałam do tej
decyzji…
- Dlaczego nic
nie mówiłaś, Tośka? Dlaczego wcześniej nie wspomniałaś ani słowem, że coś jest
nie tak? – szczerze się zdziwił, ale nie było w tym pytaniu ani grama wyrzutu.
A tego obawiałam
się najbardziej. Że wszyscy będą mieli do mnie pretensje, że nic wcześniej im nie
mówiłam.
- Chyba łudziłam
się, że sama sobie z tym poradzę, że wszystko uda się jeszcze naprawić… Ale jak
sam widzisz, nie udało się – stwierdziłam obojętnie. – Z każdym dniem
wychodziło, jak różne mamy spojrzenia na naszą przyszłość. To nie mogło się
udać – przekonywałam jego, ale też i samą siebie.
Po minie Zbyszka
widziałam jednak, że taka ogólnikowa odpowiedź mu nie wystarczy. Nie po to pokonał tyle kilometrów, narażając tym swoją karierę, by niczego konkretnego się nie dowiedzieć. A poza tym byłam mu to
winna. Powinien znać prawdę.
- W ciągu
ostatnich dwóch lat Michał bardzo się zmienił – kontynuowałam więc. – Na początku na
każdym kroku zapewniał mnie, jak bardzo mnie kocha i ja to naprawdę czułam,
zwłaszcza, że nasz pierwszy rok razem był bardzo trudny. Myślę, że nie muszę Ci przypominać, dlaczego tak było. Ale ja czułam się
kochana i szczęśliwa, i to mi pomagało w walce o powrót do pełnej sprawności. Z
czasem jednak jego zachowanie zrobiło się męczące. Nawet nie wiem, kiedy zaczął
mnie ograniczać, a ja z chodzącego swoimi ścieżkami kota stałam się ptakiem
zamkniętym w klatce, który mógł być tylko podziwiany, ale broń Boże, by ktoś go
dotknął, a tym bardziej wypuścił z tej klatki choćby na chwilę. Z początku
myślałam, że Michał boi się, że skoro widzę, to on nie jest mi już tak
potrzebny jak wcześniej. Chyba ta myśl mnie zgubiła, bo sama nie wiem, kiedy
pozwoliłam mu się od siebie uzależnić. Kiedy uwierzyłam w to, że bez niego nic
nie znaczę… – pociągnęłam nosem, mimo że nie miałam zamiaru kolejny raz płakać
z tego powodu. Z jego powodu. – Od kiedy został kapitanem reprezentacji, zaczął
wychodzić z niego buc, święcie przekonany o tym, że w każdej sytuacji ma
stuprocentową rację. Od czasu waszego sporu zawsze musiało wyjść na jego. A gdy wyprowadziliśmy się z Polski, zaczęliśmy kłócić się o wszystko, począwszy od
takich pierdół, jak co na obiad, a skończywszy chociażby na moich kontaktach z
tobą. Potrafił wypomnieć mi, że kiedyś na targu obejrzałam się za jakimś
kolesiem, mimo że tak naprawdę oglądałam się za jego psem. Był zazdrosny o
wszystko, a ja dla świętego spokoju odpuszczałam każdą rzecz, jaka mu
przeszkadzała, nawet jeśli bardzo mi na niej zależało. Z każdym kolejnym dniem zaczęłam
się dusić w tym związku, zaczęłam czuć, że życie przelatuje mi przez palce, a
ja nic z tym nie robię. Zawsze byłam aktywna, ale zagranicą miałam mniejsze
pole do manewru. A nawet gdybym coś sobie znalazła, to Michał skutecznie
storpedowałby każde moje nowe hobby. Wiem, że pisałam się na jego wyjazdy, na
nasze przeprowadzki, znam was długo, więc dobrze wiem, na czym polega życie
sportowca, ale nie sądziłam, że po wyprowadzce dla Michała moje zdanie przestanie mieć
jakiekolwiek znaczenie...
- Boże, to
straszne! – Bartman autentycznie się przejął. – Powinnaś była mi powiedzieć,
jakoś bym ci pomógł…
- Naprawdę
niczego nie zauważyłeś? – zapytałam, a on zaprzeczył. – Jednak jestem
dobrą aktorką – zaśmiałam się, ale był to przysłowiowy śmiech przez łzy.
- Błażej też niczego
nie zauważył? – zdziwił się Zibi. – Nikt nic nie wiedział?
- Nie. Błażej
uważa, że kompletnie mi odbiło, nawet nie chce ze mną gadać. Przez ostatnie
kilka miesięcy okłamywałam wszystkich i teraz mam za swoje. Widziałam dobrze, jak łykacie moje kłamstwa niczym landrynki, spodziewałam się więc, że
będziecie zaskoczeni tą decyzją. Choć nie sądziłam, że aż tak – uśmiechnęłam
się smutno. – Tak naprawdę tylko jedna osoba wiedziałaby, że dzieje się coś
złego… – dodałam cicho.
Zbyszek jednak
usłyszał moje ostatnie zdanie i pokiwał twierdząco głową. Doskonale wiedział, o
kim w tej chwili mówię.
- Ale skoro już
w Turcji było źle, to dlaczego przeprowadziłaś się z nim do Japonii? – nie
rozumiał. – Dlaczego zgodziłaś się zostać jego żoną?
- Sama nie wiem,
chyba uwierzyłam, że tak już musi być, że to normalne. Poza tym kochałam go do
szaleństwa, w sumie to wciąż w jakiś sposób go kocham – przyznałam.
- To co
sprawiło, że postanowiłaś się z nim rozstać? – Bartman nadal niewiele z tego rozumiał.
- Bo zobaczyłam,
jak powinien wyglądać prawdziwy, zdrowy związek. Zobaczyłam jak świetnie
współpracują ze sobą Błażej z Lolą, jak tobie i Asi się układa… Zrozumiałam, że
u nas nawet na początku nie było tak dobrze jak u was.
- Gdyby Michał
wiedział, że twój wyjazd tak się skończy, to zapewne nigdzie by cię nie puścił –
stwierdził Zbyszek i muszę przyznać, że miał stuprocentową rację.
A jeszcze gdyby
wiedział, że w tym czasie byłam u nich w Stambule, to na pewno Bartmana
oskarżałby o to, że z nim zerwałam.
- Myślę, że
nawet bez tej wiedzy nie pozwoliłby mi wyjechać, gdybyśmy chwilę wcześniej nie
dowiedzieli się, jak duże jest prawdopodobieństwo, że ponownie oślepnę,
jeśli zajdę w ciążę. Chyba stwierdził, że taki oddech jest mi potrzebny, bym
ułożyła sobie wszystko w głowie – stwierdziłam obojętnie.
- Co ty mówisz,
Tośka?! – dopiero teraz Zbyszek prawdziwie się przeraził. – Jak to?
No tak, tego też
nikomu nie powiedziałam.
- Z racji, że
wcześniej przeszłam kilka naprawdę skomplikowanych operacji, taka zmiana w
organizmie może spowodować nawrót mojego defektu. Wiesz, hormony i te sprawy… –
wyjaśniłam. – To jednak nie wpłynęło na moją decyzję, choć Michał uważa
inaczej. Wiem, jak bardzo zależy mu na rodzinie, dzieciach, przecież wielokrotnie
kłóciliśmy się o to, że ja najpierw chcę coś w życiu osiągnąć, a dopiero potem
zakładać rodzinę… Ale spróbowałabym, dla niego podjęłabym się tego ryzyka.
Wiedziałam, że pomimo mojej niepełnosprawności, on by się mną zajął, nadal by
mnie kochał. Dla niego to nic nie zmieniało, a może nawet byłoby mu to na rękę,
bo ponownie byłabym od niego uzależniona? Nie wiem, możliwe, że w tym momencie
wyolbrzymiam sprawę – wzruszyłam ramionami. – Jednak chyba najtrudniej byłoby
mi przeżyć, że nie widzę własnego dziecka, że bez pomocy innych nie jestem w
stanie się nim zająć… Ale już się o tym nie przekonamy, a przynajmniej nie
teraz – zakończyłam, ocierając łzy rękawem bluzy. Nawet nie wiem, kiedy te ponownie
zaczęły mi spływać po policzkach.
Zbyszek nic nie
powiedział, tylko objął mnie ramieniem i zaczął głaskać uspokajająco po włosach,
a ja wtuliłam się w niego z ufnością. Jego zachowanie sprawiło, że rozpłakałam się
jak mała dziewczynka. Już dawno nie czułam się tak dobrze, tak bezpiecznie i
spokojnie. Z serca spadł mi ogromny ciężar. Pozbyłam się wszystkiego, co dusiłam
w sobie w ciągu ostatnich miesięcy. Bartman nie musiał nic mówić, ważne, że
mimo wszystko wciąż przy mnie był. Byłam mu wdzięczna za to, co dla mnie robi.
W ostatnim czasie zdążyłam odzwyczaić się od takich gestów. Prostych, niby nic
nie znaczących, a jednak ogromnych. Potrzebowałam wsparcia, a przez ostatnie
miesiące w ogóle go nie otrzymywałam. I to od ponoć najważniejszej osoby w moim
życiu.
- Wszystko się
ułoży, zobaczysz – mówił Zbyszek, uspokajając mnie.
- Wiem –
pokiwałam głową, pociągając przy tym nosem. – Wiem, że dobrze zrobiłam, tylko
tak trudno jest się doprowadzić do porządku po tym wszystkim, co razem przeszliśmy.
Czuję się, jakbym obudziła się w nowej rzeczywistości. Przecież wszystko było już
zaplanowane, a teraz… teraz nie wiem, co mam robić.
- Czyli to
naprawdę koniec – mruknął pod nosem, jakby do siebie.
- A czego się
spodziewałeś? – zdziwiłam się, wyswobadzając się z jego objęć.
- No wiesz, za
wami trudno nadążyć. Zanim się zeszliście, to wielokrotnie zapewniałaś
wszystkich, że z nim skończyłaś – przypomniał mi. – Myślałem, że to może
kolejna z waszych kłótni.
- Nie tym razem
– zaśmiałam się.
- Tak, teraz to
wiem – potwierdził. – Wcześniej jednak nie miałem pojęcia, co się między wami
działo…
- Przepraszam,
że nic nie mówiłam… – powiedziałam niemrawo. Tylko na tyle było mnie w tej chwili stać.
- Powinnaś była
mi powiedzieć. Od tego jestem, nie możesz wszystkiego tak w sobie dusić. To
niezdrowe.
- Wiem. Dopiero
teraz mi tak naprawdę ulżyło.
- To dobrze –
uśmiechnął się. – I nie żałujesz?
- Nie, nie
żałuję. To była trudna decyzja, ale musiałam ją podjąć dla naszego dobra – powiedziałam pewna
swego. – W sumie jedyne czego żałuję, to
to, że zrobiłam to tak późno, że zabrnęłam tak daleko… Od początku było widać,
że nie pasujemy do siebie, że to się nie uda. Szkoda, że dotarło do mnie to tak
późno…
Zwłaszcza, że
miałam wybór. Ale tę myśl wolałam zostawić dla siebie.
- Jak on to
przyjął? – zainteresował się Bartman po chwili ciszy.
- Nie najlepiej
– przyznałam. – Nie spodziewał się tego, chyba sądził, że wszystko jest już dobrze,
że wyjazd mi pomoże i że wrócę szczęśliwa do domu. Że będzie tak jak dawniej.
Ale Japonia nigdy nie była moim domem, a ja nie miałam już siły zamiatać
wszystkich naszych problemów pod dywan i cieszyć się z tego, co mamy. Bo
mieliśmy coraz mniej…
- Ale nic ci nie
zrobił? – upewniał się z troską.
- Nie –
zaprzeczyłam. – Po prostu okropnie się pokłóciliśmy. Najpierw wręcz siłą
próbował mnie zatrzymać… a potem wyrzygał wszystko, co leżało mu na żołądku – zakończyłam.
Widząc jednak, że Zbyszek oczekuje konkretów, dodałam: – Wiesz, że pewnie kogoś
tam mam i to u niego byłam, że go zdradzam i takie tam… Choć głównie chodziło
mu o to, że byłam z nim dla kasy, że był mi potrzebny tylko wtedy, gdy byłam
ślepa, a skoro już jestem zdrowa, to można się go pozbyć.
Właśnie dlatego tak bardzo nie chciałam tych wszystkich operacji. Wiedziałam, że w końcu kiedyś ktoś
wypomni mi ten dług. Nie sądziłam jednak, że tym kimś będzie Michał…
- Tak
powiedział? – dopytywał Bartman, choć jakoś nie wyglądał na bardzo zdziwionego. W końcu zna
go nie od dziś.
- Mniej więcej
tak – potwierdziłam. – Wiesz, jaki jest. Mówi szybciej niż myśli. Choć w sumie to kto go tam wie, może i tak myśli? Nie wiem, od kilku miesięcy kompletnie go nie
poznaję…
- Ja też –
przyznał Zibi ze smutkiem. – Co prawda nie jesteśmy już przyjaciółmi, ale nigdy
nie pomyślałbym, że może być takim chamem, nawet jeśli zawsze był w gorącej
wodzie kąpany. Ale tak krzywdzące słowa i to wobec ciebie?! Nie do pomyślenia!
– przeraził się nie na żarty.
- Nawet mnie to
zaskoczyło, mimo że już wcześniej zauważyłam u niego tę zmianę na gorsze –
przyznałam, smutno kiwając głową. – Ale on nie widzi, ile ja dla niego
poświęciłam! Nie poszłam na magisterkę, przestałam się realizować zawodowo, zrezygnowałam
ze swojego życia, przeprowadziłam się z nim do Japonii, mimo że tak bardzo tego
nie chciałam… On tego nie dostrzega. Ale powiedziałam mu, że oddam wszystko co
do grosza, wszystkie pieniądze, które we mnie zainwestował. I pokryję wszystko
co związane z odwołaniem naszego wesela. Jeszcze nie wiem, jak zdobędę te pieniądze,
ale oddam mu je, choćby nie wiem co, by nigdy więcej nie mógł mi tego wypomnieć.
Byłam bardzo
zdeterminowana. Nawet nerkę sprzedam, jeśli ma mi to jakoś pomóc.
- Ile
potrzebujesz? – spytał Bartman nagle zmieniając temat. Spojrzałam na niego zaskoczona. – No co się
dziwisz? Pożyczę ci tę kasę! Lepiej żebyś była dłużna mnie niż jemu.
- Zbyszek, ale to
jest mnóstwo pieniędzy! – przeraziłam się.
Nie spodziewałam
się tego. Nie mówiłam mu przecież o tym, by czuł się w jakikolwiek sposób
zobowiązany. Nie o to mi chodziło. Bartman jednak naciskał, dlatego dla świętego spokoju powiedziałam mu wstępnie obliczoną kwotę z zastrzeżeniem, że
nie ustaliłam jej jeszcze z Michałem.
- Ok, nie ma
problemu. Powiedz tylko, kiedy będą ci potrzebne, to ci je przeleję. I nie
martw się, ja ci nie będę ich wypominać, oddasz mi jak tylko będziesz miała –
powiedział, jakby ta suma nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Na mnie robiła
ogromne. – Tylko najpierw musisz zwlec się z tej kanapy.
- Co wy macie do
tej kanapy?! – oburzyłam się, chcąc zmienić temat. Było mi cholernie głupio, że
sama sobie nie radzę z życiem, że wciąż wszyscy muszą mi pomagać. Czułam się zależna od innych, taka niesamodzielność była dla mnie okropnym uczuciem. Muszę jednak
przyznać, że Bartman miał rację, lepiej bym była dłużna jemu niż Michałowi. – Wszyscy
twierdzicie, że nie powinnam tak leżeć, a nie pomyśleliście może, że ja
naprawdę tego potrzebowałam? Obiecuję jednak, że dłużej nie będę gnić pod tym
kocem. Mam tyle pomysłów, tyle rzeczy muszę zrobić! – rozpogodziłam się nagle.
Jakoś tak po tej
rozmowie zrobiło mi się lepiej, a przyszłość zaczynała mieć jaśniejsze
barwy.
- Co na
przykład? – zainteresował się Zbyszek.
- Wiesz, może
nie powinnam o tym mówić, co by nie zapeszyć, ale jakoś od dwóch lat mam pomysł
na własną firmę, zdobyłam już nawet trochę kontaktów – mówiłam przejęta. – Już wcześniej
próbowałam coś ogarniać, ale jak tylko Michał się o tym dowiedział, to się
wściekł, więc zaprzestałam wszystkiego. A przynajmniej oficjalnie – zaśmiałam
się z lekkością.
- To tym
bardziej przydadzą ci się te pieniądze, byś miała czystą głowę i mogła zająć
się sobą – powiedział Zbyszek, przekonany o słuszności swoich słów.
A najlepsze, że
miał stuprocentową rację.
- I wiesz, chyba
wrócę od października na studia, ale nie na matematykę, tylko pójdę na marketing
i zarządzanie – mówiłam dalej, bo nagle poczułam ogromny przypływ pozytywnej
energii. – Teraz mogę robić wszystko, czego mi zabraniał, gdy z nim byłam. Nie
muszę już z nim niczego ustalać.
Dopiero teraz
zaczynało do mnie docierać, jak wielkie możliwości się właśnie przede mną otwierają. Że
znów mogę być sobą. Że jestem wolna.
- Najpierw
jednak muszę znaleźć jakąś pracę – dodałam, uświadamiając sobie, że bez tego
nie ruszę z niczym, mimo moich najszczerszych chęci.
Zbyszek
tymczasem uśmiechnął się pod nosem zadowolony, że energia mi wróciła. Naprawdę
się martwił, ale dzięki tej rozmowie ewidentnie mu ulżyło. I gdy już chciał coś
powiedzieć, z korytarza rozległ się lekko zdziwiony głos:
- Pracę? A co
byś powiedziała, gdybym polecił cię szefowi? Właśnie szukają nowej
barmanki do naszego klubu, myślę, że świetnie byś się w tym sprawdziła.
Obejrzałam się
przez ramię. W korytarzu stał Aleks i nieśmiało uśmiechał się w naszym kierunku.
Tak bardzo byłam zaaferowana rozmową ze Zbyszkiem, że nawet nie usłyszałam, kiedy
wszedł do mieszkania, nie miałam więc pojęcia, ile usłyszał z mojego
trajkotania. Bartman chyba również przeoczył jego wtargnięcie do mieszkania, bo wyglądał
na równie zaskoczonego jego obecnością.
- Naprawdę? –
dopytywałam, a gdy tylko Aleks pokiwał głową, wstałam szybko z kanapy i
przytuliłam się do niego: – Jasne, że chcę! Dziękuję.
- Jeszcze nie masz
za co – szepnął brunet ciut speszony moją reakcją, jednak odwzajemnił uścisk. – To ja
może od razu do niego zadzwonię, hm? – dodał, wyswobadzając się z moich objęć i
udając się do swojego pokoju, z którego po chwili wrócił z dobrą wiadomością,
że mam tę pracę.
Spojrzałam na
wciąż siedzącego na kanapie Zbyszka. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę.
- Widzisz, musiałeś
przyjechać, żeby wszystko znowu zaczęło się układać – powiedziałam do niego ze
łzami w oczach. Bo tak właśnie czułam.
Jeden z warszawskich klubów, noc z 25.
na 26. marca 2017 roku
To był dzień jak
każdy inny (a będąc bardziej precyzyjną to noc jak każda inna). Nic nie
wskazywało na to, aby miało się dziś wydarzyć coś nadzwyczajnego. Coś innego
niż zwykle. Coś, czego się kompletnie nie spodziewałam.
Zacznijmy jednak
od początku.
Od ponad
miesiąca bowiem każdą noc – za wyjątkiem poniedziałków, gdy nasz klub nie
działał – spędzam za barem, serwując ludziom drinki. Potrzebowałam pieniędzy na
już, brałam więc wszystkie możliwe zmiany, a nawet zgadzałam się na dodatkowe
godziny w dzień czy dłuższe, nocne zmiany, gdy tylko ktoś chciał mi je oddać. I
tak mało spałam, bo robiłam jeszcze kursy, zbierałam kontakty dotyczące mojej wciąż
potencjalnej firmy oraz dorabiałam sobie w naszym osiedlowym fitness klubie. Miałam
więc sporo na głowie, wiedziałam jednak, że robię to wszystko w słusznym celu i
że za jakiś czas wyjdzie mi to na dobre. Poza tym musiałam ratować swój budżet,
by już nigdy nie znaleźć się w podobnej sytuacji. Chciałam jak najszybciej
stanąć na nogi, uniezależnić się i spłacić długi. Cieszyłam się więc z każdego
kolejnego zlecenia i z każdej kolejnej zmiany. Poza tym stanie za barem
sprawiało mi przyjemność, czułam się tu jak ryba w wodzie, jakbym była
stworzona do tej pracy. W końcu mogłam wyjść między ludzi, co noc poznawałam
nowe osoby, co było miłą odmianą w porównaniu z ostatnimi latami mojego życia.
Znowu byłam zwierzęciem towarzyskim. Jak kiedyś. W międzyczasie zdążyłam
ukończyć dwa kursy barmańskie, dzięki czemu czułam się tu o wiele pewniej niż
na początku. Ponadto miałam bardzo zgraną i pomocną ekipę. Dzięki tylu godzinom
spędzonym w klubie zdążyłam już wszystkich dość dobrze poznać, a nawet w miarę wkupić
się w ich łaski. Z pewnością pomogło mi w tym też to, że trójkę barmanów znałam
dłużej, a na dodatek wciąż z nimi mieszkałam, jednak i tak myślę, że o wiele
więcej miał tu do powiedzenia mój urok osobisty. No, bo kto by mu się oparł?
Sami przyznajcie, że nikt! Czułam się tu więc już powoli jak u siebie. Byłam
zadowolona, rozluźniona i miałam opuszczoną gardę.
I to mnie trochę
zgubiło.
Było jakoś po
dwudziestej trzeciej. W pomieszczeniu w tych godzinach zawsze robi się
największy tłok, a przy barze największy ścisk. Była sobota, co dodatkowo
potęgowało ilość osób zainteresowanych nocnym życiem Warszawy. Wszystko szło
dobrze, podawałam drink za drinkiem, gdy nagle w mojej części baru usłyszałam
tak dobrze znany mi głos:
- Whisky z colą
poproszę.
Przełknęłam
głośno ślinę, na szczęście w klubie był taki hałas, że nikt nie mógł tego
usłyszeć. Na moment zamarłam, po chwili jednak postanowiłam się opamiętać i być
ponad to. Może mnie nie zauważył? Może
nie poznał? Podam, co mam podać i będę robić swoje. Będę oazą spokoju, zimną i
obojętną. Nic mnie nie wyprowadzi z równowagi – powtarzałam sobie w
myślach.
Niestety, na nic
to się zdało. Kiedy podstawiłam mu pod nos jego trunek, usłyszałam:
- Dziękuję,
Tośka.
Uniosłam więc
swój wzrok znad baru, by spojrzeć na niego po raz pierwszy dzisiejszego
wieczora. Nie widziałam go ponad dwa miesiące, nie zapomniałam jednak jak
wygląda. Za wyjątkiem ciut dłuższego zarostu i delikatnego zmęczenia na twarzy, zapewne spowodowanego jet lagiem, nie zmienił się ani trochę. Nadal był tak
samo przystojny i pociągający.
Nie miałam
jednak zamiaru dać mu po sobie poznać, że wciąż na mnie działa. Nie chciałam, by
wiedział, co aktualnie dzieje się w mojej głowie i w sercu. Z idealnie
wypracowaną przez lata obojętnością wzięłam więc od niego pieniądze i już chciałam
się przesunąć do kolejnego delikwenta, kiedy Michał złapał mnie za dłoń,
przytrzymując delikatnie.
- Czy po tym
wszystkim co przeszliśmy, nie zasługuję na choćby odrobinę twojej uwagi? –
zapytał z wyrzutem.
- Może i
zasługujesz, ale jakbyś nie zauważył, to jestem w pracy – odpowiedziałam oschle.
- Przecież
możesz obsługiwać innych, jednocześnie rozmawiając ze mną – zaproponował.
- Za dużo filmów
się naoglądałeś, Michał – skwitowałam z kwaśnym uśmiechem. – Ale skoro tak bardzo ci
na tym zależy, to możemy spróbować – dodałam obojętnie, wzruszając ramionami.
Takie
rozwiązanie było mi nawet na rękę. Przynajmniej nie będę musiała na niego
patrzeć, w razie czego będę mogła udać, że go nie słyszę i mieć dłuższą chwilę
na zastanowienie się nad odpowiedzią. Poza tym lepiej, gdy porozmawiamy tu i
teraz, niż gdyby miał na mnie czatować pod klubem. Tu przynajmniej jest sporo
ludzi, a tam bylibyśmy sam na sam, co mogłoby się źle skończyć…
- To czego
chcesz? – zapytałam, w międzyczasie obsługując inne osoby.
- Dowiedzieć
się, co u ciebie – odpowiedział, wbijając swój wzrok w mój profil. – Wszystko w
porządku?
- W jak
najlepszym – odpowiedziałam szczerze.
- Mam rozumieć,
że właśnie tego chciałaś w życiu? Że tego ci brakowało?
- Co masz na
myśli? – obruszyłam się. – Czy ty właśnie pijesz do tego, że jestem barmanką?
Uważasz to za coś hańbiącego? – dopytywałam.
Znałam go już
tyle lat, że doskonale wiedziałam, co miał na myśli. Tymi pytaniami jednak
dałam mu szansę, by mógł się z tego jakoś wykpić albo chociaż spróbować usprawiedliwić.
- Nie o to mi
chodziło – odpowiedział od razu – choć przyznaję, że nie tego się po tobie
spodziewałem.
- A czego? –
prychnęłam zirytowana, spoglądając na niego po raz drugi dzisiejszego wieczora.
– Po to tu przyszedłeś, by mówić mi, że marnuję sobie życie? Skąd w ogóle
wiesz, że tu pracuję? Bo jakoś wątpię, aby był to zbieg okoliczności.
- Rzeczywiście,
szukałem cię, ale Błażej nic mi nie chciał na twój temat powiedzieć...
- Bo nie gada ze
mną od czasu naszego rozstania, więc kompletnie nie wie, co się u mnie dzieje.
- Naprawdę? – szczerze
się zdziwił. – Myślałem, że blefuje.
Wzruszyłam
ramionami. Bo co miałam mu powiedzieć? Że boli mnie zachowanie Błażeja? Że jest
mi przykro z tego powodu? Nie musiałam tego mówić, Michał doskonale o tym wiedział
i to bez mojego potwierdzenia. Niestety, jego brat od początku trzymał jego stronę,
ok, jego sprawa. Nie chce ze mną gadać, to ja do niczego nie będę go zmuszać.
Pogodziłam się z tym. A przynajmniej próbowałam.
- Mam z nim
pogadać? – zapytał Kubiak, wyrywając mnie tym z zamyślenia.
- Nie, Michał –
zaprzeczyłam stanowczo. – Nie chcę, abyś interweniował w tej sprawie. W
jakiejkolwiek sprawie związanej ze mną. Poza tym nie jesteś zadowolony z tego,
że twój brat uważa, że mi odbiło? W końcu po raz pierwszy od dawna w czymś się
ze sobą zgadzacie – dodałam oschle.
- Tośka, nie
dramatyzuj, proszę cię – westchnął, jakby był zmęczony moim uporem. – Naprawdę
nie jest mi na rękę, że pokłóciłaś się z Błażejem, wierz mi. I dlatego właśnie
chcę wam pomóc.
- Powiedzmy, że
wierzę w szczerość twoich intencji, ale tu nic nie pomoże. Poza tym nie chcę,
abyś się w to wtrącał – powiedziałam łagodniej, uprzednio uważnie przyglądając
się jego twarzy w poszukiwaniu podstępu. Nie znalazłam go jednak. – To sprawa
między nami, Błażej musi się w końcu nauczyć oddzielać mnie od ciebie, a nie
traktować nas jako jedność. Zawsze miał z tym problem, nawet wtedy, gdy jeszcze
nie byliśmy razem… – mruknęłam posępnie. – Więc od kogo wiesz, że tu jestem? –
zapytałam, chcąc raz a dobrze skończyć temat młodszego Kubiaka.
- Ok, jak tam
sobie chcesz. Chciałem dobrze, chciałem wam tylko pomóc – skapitulował. – A co
do twojego pytania, to moja mama niedawno spotkała na mieście twoją i to od
niej wiem, gdzie cię znajdę – wyjawił w końcu.
- No tak, mogłam
się tego spodziewać – syknęłam, kręcąc głową. – To akurat nic nowego, że moja
matka nie potrafi trzymać języka za zębami.
Co prawda nie
zakazywałam jej mówienia o mnie, bo nigdy, nawet w najśmielszych snach, nie
przeszłoby mi przez głowę, że ta spotka się kiedyś, choćby przypadkiem, z matką
Kubiaków. Gdybym to wiedziała, na pewno bym ją odpowiednio przeszkoliła, co
powinna, a czego nie powinna mówić. Choć w sumie sama mogłaby czasem pomyśleć
nad tym, co robi i co komu mówi, czyż nie?
- Nie gniewaj
się na nią, nasze mamy wciąż liczą, że się pogodzimy – powiedział Michał. – I
ja w sumie też – dodał.
Poczułam się
jakby poraził mnie piorun, gdy tylko usłyszałam jego słowa. Prawie szklankę zbiłam
przez to.
- Po to tu
przyszedłeś? – od razu na niego napadłam. – Chcesz mi namącić w głowie?
- Nie, chcę się
tylko dowiedzieć, czy jesteś szczęśliwa. Czy naprawdę tego chcesz i czy wiesz
co robisz. Czy może mam jeszcze u ciebie jakieś szanse… – mówił, przyglądając
mi się z uwagą, chcąc zarejestrować moją reakcję na te słowa.
A we mnie się
zagotowało. Już chciałam wyrzucić z siebie cały żal do niego, który noszę w
sobie, już miałam otwierać usta, by zapytać go, co sobie wyobraża, przychodząc
tutaj jak gdyby nigdy nic i to po tym wszystkim, co dwa miesiące temu usłyszałam
od niego na swój temat, po co w ogóle to jeszcze rozdrapuje, po co do tego
wraca… Naprawdę miałam zamiar krzyczeć, ile sił miałam w płucach, przeszkodził
mi w tym jednak Aleks, który nagle zmaterializował się obok mnie.
- Tośka,
wszystko w porządku? Może ci jakoś pomóc? – zapytał.
W jego głosie od
razu można było wyczuć troskę, a w jego spojrzeniu, posyłanemu Michałowi,
wrogość, której nawet nie miał zamiaru ukrywać. Poklepałam go więc uspokajająco
po ramieniu i niemal ze stoickim spokojem odpowiedziałam:
- Nie, dziękuję,
poradzę sobie.
Aleks tymczasem przyjrzał
się dokładnie mojej twarzy, jakby chciał się upewnić, że nie ma w tych słowach
żadnej ukrytej wiadomości, żadnego drugiego dna. Upewniwszy się, że tak właśnie
jest, powiedział:
- Ok, ale jakby
co, to wiesz gdzie mnie szukać.
Po czym
przesunął się na drugi kraniec baru. Zrobił to jednak z ogromnym ociąganiem,
raz jeszcze przyglądając się uważnie naszej dwójce. I choć nie znał naszej
historii z autopsji, tylko z opowiadań, nigdy nie widział nas razem, za
wyjątkiem momentu, gdy oboje jeszcze się dziobaliśmy przed naszym związkiem, to
i tak był doskonale wyczulony na jego punkcie. Uśmiechnęłam się pod nosem. Dzięki
jego wtrąceniu dotarło do mnie, że miałam tu swojego obrońcę, który nie pozwoli
zrobić mi jakiejkolwiek krzywdy, który stoi za mną murem i to obojętnie, co by się
wydarzyło. Dzięki temu poczułam się pewniej. I jakoś automatycznie
byłam bardziej spokojna.
- Teraz wiem
wszystko, co chciałem – usłyszałam głos Michała, który wyrwał mnie z
chwilowego otępienia. – Już nawet zdążyłem o nim zapomnieć i mówiąc szczerze,
nigdy nie pomyślałbym, że zostawiłaś mnie właśnie dla niego – dodał z wyrzutem.
- A ty nadal
twierdzisz, że odeszłam do innego? – prychnęłam pogardliwie, wracając do żywych.
– Nie przeszło ci może przez myśl, że przez ostatni rok czułam się w naszym
związku jak w więzieniu? Nie pamiętasz już, jak bardzo się nam nie układało?
Jak się kłóciliśmy o wszystko? Nie pasowaliśmy do siebie, Michał, i właśnie
dlatego podjęłam taką decyzję. Zrobiłam to dla naszego dobra, abyśmy w końcu
mogli zaznać spokoju i być szczęśliwi.
- Możesz mówić,
co chcesz, ale nie jestem ślepy – prychnął rozdrażniony, uparcie trwając przy
swoim.
- Właśnie, że
jesteś – zaśmiałam się. – Najpierw nie widziałeś, jak cię kochałam, później nie
widziałeś, jak źle wpływają na mnie twoje decyzje, za to zawsze idealnie
dostrzegałeś coś, czego nie ma, a co jest tylko w twojej głowie. Ale jeśli
musisz wiedzieć, to proszę bardzo. Możliwe, że Aleks będzie w mojej rodzinie,
bowiem spotyka się z moją siostrą. On i Zośka wydają się być ze sobą
szczęśliwi, co bardzo mnie cieszy. Oboje mi pomagają i się przyjaźnimy, taka jest prawda. Więc
wbij sobie wreszcie do głowy, że nie zostawiłam cię dla innego. Myślałam, że po
tylu latach znajomości masz o mnie trochę lepsze zdanie i wiesz, że nigdy nie
mogłabym cię zranić w taki sposób... – szepnęłam smutno. – Ale w sumie czego ja
się spodziewam? Twoje ostatnie słowa przed moim wyjazdem idealnie pokazują, co
tak naprawdę o mnie myślisz – syknęłam, przypominając sobie wszystko, co
ostatnio od niego usłyszałam.
Byłam wściekła
na niego, a ta rozmowa prowadziła donikąd i w niczym mi nie pomagała. Jemu
chyba też nie. Nie wiedziałam więc, po co my to w ogóle ciągniemy i wciąż do
tego wracamy.
- Tośka, to nie
tak – odpowiedział Michał, chyba chcąc się jakoś zreflektować. – Powiedziałem
to wszystko pod wpływem emocji, tak naprawdę wcale tak nie myślę.
- Naprawdę? –
udałam zaskoczoną. Spodziewałam się bowiem, że właśnie w ten sposób będzie
próbował się wykpić. – Czyli niepotrzebnie wysłałam ci przelew na kilkadziesiąt
tysięcy złotych, bo jednak nie uważasz, że byłam z tobą dla kasy? – pytałam,
kompletnie nie oczekując odpowiedzi na te pytania, mimo że Michał próbował mi
ją udzielić. Ale ja nie pozwoliłam dojść mu do głosu: – Daruj sobie, naprawdę.
Nieważne, co teraz powiesz, tamtych słów nie cofniesz, choćbyś nie wiem co
zrobił. Ja śpię już spokojnie. Spłaciłam swój dług i nigdy więcej nie
będziesz mógł mi wypomnieć jakichkolwiek pieniędzy. No chyba, że chcesz więcej?
Może coś źle obliczyłam? – pytałam sarkastycznie.
- Nie, Tośka,
przestań. W ogóle nie musiałaś mi ich wysyłać, tak naprawdę nigdy ich od ciebie nie
chciałem – mówił, ale kompletnie mu nie wierzyłam. Przecież gdyby tak było, to
już dawno mógłby mi je odesłać, czyż nie? – W ogóle to skąd masz te pieniądze?
- Nie twój
interes – syknęłam. – Nie musisz się martwić, są w pełni legalne.
- Nie o to
chodzi, martwi mnie coś innego – mruknął, nie dając za wygraną. Spojrzałam na
niego, nic z tego nie rozumiejąc. – O ciebie się martwię, jesteś zupełnie inna niż
dotychczas… Coś się stało? Coś się zmieniło? – pytał, wyglądając przy tym na szczerze
zmartwionego.
- Ja się
zmieniłam, Michał – odpowiedziałam niemal triumfalnie. – Już nie kontrolujesz
mnie ani mojego życia. W końcu robię to, co mi się żywnie podoba. Tak naprawdę
dopiero teraz jestem w pełni sobą.
- Jakoś ci w to
nie wierzę – powątpiewał. – W ogóle nie mogę uwierzyć, że ty naprawdę odwołałaś
nasz ślub! Jesteś tego pewna, Tośka? Naprawdę? Proszę cię, przemyśl to raz jeszcze, przecież
wszystko możemy naprawić. Usiądźmy, porozmawiajmy na spokojnie, jeśli chcesz to
nie będę grał już w Japonii, tylko wrócę do Polski. Powiedz mi, co muszę zrobić, abyś
dała mi drugą szansę…
- Drugą? –
zaśmiałam się. – Michał, odkąd cię poznałam przez lata dałam ci
niezliczoną ilość szans. Żadnej z nich nie wykorzystałeś. I to w sumie nie jest
twoja wina, tylko moja. Powinnam była już dawno to zakończyć, raz byłam nawet
bardzo blisko, pewnie pamiętasz – mruknęłam, przypominając sobie swoją
przeprowadzkę do Paryża, która ostatecznie przez nasz wypadek nie doszła do
skutku – ale wtedy moje wyobrażenie naszej dwójki razem wygrało z
rzeczywistością. Przez ostatni rok non stop myślałam o tym, jakie mamy szanse.
I my ich, Michał, nie mamy. Wcale. Nigdy nie mieliśmy. Próbowaliśmy latami
sklejać coś, co już dawno się rozbiło, jeszcze przed tym, zanim oboje
wyznaliśmy sobie miłość. Tego nie da się już naprawić i gdybym nie była tego
pewna, to nigdy bym nie podjęła takiej decyzji. Zrobiłam to jednak dla naszego
dobra. Abyśmy byli szczęśliwi, bo możemy być tacy tylko osobno. Razem to nie
wypali.
- I teraz niby
jesteś szczęśliwa? – prychnął.
- Tak, Michał –
odpowiedziałam, spoglądając mu w oczy. – Od dawna nie czułam się tak dobrze ze
sobą. Tak lekko. W końcu czuję się wolna i szczęśliwa. Zostawiłam nasz związek
za sobą i tobie też to radzę, zobaczysz jak wielką ulgę wtedy poczujesz. Czasu
nie cofniemy, nie da się go zwrócić jak pieniędzy, ale mamy jeszcze wiele przed
sobą. I wierzę, że gdzieś tam jest ta właściwa kobieta, która cię uszczęśliwi.
Ale to nie jestem ja, nigdy nie byłam. Nie spełniałam twoich wymagań i wiem, że
doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, tylko nie chcesz się do tego przyznać. Ale
musisz, bo to nie ma przyszłości. I zamiast ganiać za mną, zamknij wreszcie ten
rozdział i rozejrzyj się wokół, byś nie przegapił tego co najważniejsze.
Ja przegapiłam –
dodałam w myślach. Wolałam jednak nie mówić tego głośno. Nie chciałam mu
dokładać. Poza tym to było na tyle prywatne przemyślenie, że wolałam zostawić
je dla siebie. Już nie byliśmy ze sobą tak blisko, by móc je wypowiedzieć na
głos. Choć w sumie to nigdy tacy nie byliśmy. Nigdy bym mu tego nie powiedziała.
No chyba, że
chciałabym go zranić. Ale nie jestem tak okropna, jak wszyscy myślą.
W międzyczasie podsunęłam
mu pod nos kolejną szklankę whisky, mówiąc, że to na koszt firmy, na dobre zamknięcie
naszego wspólnego rozdziału. Poklepałam go jeszcze pokrzepiająco po dłoni i
przesunęłam się kilka metrów od niego, dając mu swobodę, by mógł przemyśleć wszystko, co właśnie ode mnie usłyszał, z nadzieją, że nie będzie już drążył tego
tematu. Choć w sumie to gdzieś tam w głębi nawet cieszyłam się, że tu dzisiaj przyszedł.
Ja nigdy bym się na to nie zdobyła, bowiem przez myśl by mi nie przeszło, że ta
rozmowa rozwinie się w taki sposób. Wyszło o wiele lepiej niż myślałam. A byłam
przekonana, że znowu skoczymy sobie do gardeł, wyrzygując przy tym całą
nagromadzoną w nas w ostatnich latach żółć. To by w niczym nie pomogło, a wręcz
odwrotnie – tylko by pogorszyło sytuacje. A tak mamy w końcu ten rozdział za
sobą.
A przynajmniej
ja go mam. Michał w tym momencie wciąż zdawał się nie podzielać mojego
stanowiska, ale to już była tylko i wyłącznie jego sprawa, i jego problem. Ja
już do niego nie wrócę. Byłam tego pewna jak nigdy wcześniej.
Warszawa, 9. września 2017 roku
Siedziałam w ostatniej
ławce przystrojonego białymi kwiatami kościoła, za wszelką cenę starając się
nie zwracać na siebie uwagi. Nie wszyscy bowiem byli zachwyceni moją obecnością
w tym miejscu i o tej porze, i nie chodzi mi w tym momencie o moje domniemane
konszachty z diabłem, tylko o fakt bycia byłą narzeczoną Pana Młodego.
Tak, dobrze
widzicie. Michał Kubiak brał dzisiaj ślub. Tu i teraz.
Myślę, że byłam
równie zaskoczona takim obrotem sprawy, co wszyscy obecni w tym momencie w
kościele. Przecież nic na to nie wskazywało. Co prawda miał być ślub i to w tym
roku, ale mój i jego, w maju. Ostatecznie nie doszedł on do skutku, bo ja na
początku roku wszystko odwołałam. A jednak życie bywa nieprzewidywalne i z
kilkumiesięcznym opóźnieniem ów ślub właśnie się odbywa. Tylko to nie ja jestem Panną
Młodą.
Naprawdę nie
sądziłam, że po naszej marcowej konfrontacji Michał tak mocno weźmie sobie moje
słowa do serca i już pół roku później będzie ślubował miłość oraz wierność aż
do grobowej deski innej kobiecie. I to nie byle jakiej kobiecie – mowa tu o
Monice, jego pierwszej, wielkiej miłości, jeszcze ze szkolnych lat, z którą
rozstanie było głównym powodem jego przeprowadzki na Śląsk.
W sumie, jakby
na to nie spojrzeć, to nasza historia zatoczyła koło. Bo gdyby nie ich
rozstanie, ja nie wyjechałabym z chłopakami do Żor i pewnie nigdy nie byłabym z
Michałem. A gdyby nie nasze rozstanie, on nie brałby dziś ślubu z Moniką.
Wszystko ładnie się ze sobą splotło i wszystkim wyszło na dobre.
Mimo to przyznaję,
że byłam w głębokim szoku, gdy w maju Michał i Monika odwiedzili mnie w pracy i
oznajmili mi, że dziewiątego września tego roku, tydzień po finale Mistrzostw
Europy, biorą ślub. Długo nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę, zwłaszcza, że
oboje solennie mnie zapewniali, że miło im będzie, jeśli pojawię się tego dnia
w kościele na tej uroczystości. Prosili mnie wręcz o to, mimo że nie uważałam, by był to dobry pomysł. I w sumie do końca nie wiedziałam, czy się tu zjawię. Wszyscy jak jeden mąż odradzali mi tę wyprawę, ja jednak poczułam się w obowiązku życzenia im wszystkiego
najlepszego. Mimo że cała ta sytuacja była bardzo dziwna.
Ale naprawdę
życzyłam im jak najlepiej. By im się układało. By byli ze sobą szczęśliwi. Zasługiwali na to.
Poza tym skoro
oboje chcieli, abym tu dziś była, to nie mogłam sprawić Państwu Młodym zawodu,
prawda? Może było im to potrzebne? Michałowi, by zobaczył, że już nic do niego
nie czuję i że nie rusza mnie to, że bierze ślub z inną. Monice, by miała przekonanie, że właśnie na własne oczy widzę, jak mój
były już narzeczony bierze ją sobie za żonę, z którą łączą go więzy nierozerwalne. Że zamknęła
mi właśnie przed nosem tę furtkę. Oraz mnie, by utwierdziło mnie to w
przekonaniu, że już wszystko między nami skończone. Raz na zawsze.
I choć czułam na
sobie baczne spojrzenia ludzi – rodziny i znajomych Michała, którzy dobrze
wiedzieli, kim jestem – starałam się nie dać po sobie poznać, że to ich wrogie
nastawienie do mojej osoby w jakikolwiek sposób mnie rusza. Bo niespecjalnie mnie ruszało. Przecież gdyby nie ja, Michał nie byłby teraz szczęśliwy. A wierzę, że
tak jest, że właśnie dlatego zdecydował się na ten ślub, a nie przez poczucie
obowiązku. Bo musicie wiedzieć, że za kilka miesięcy Państwo Młodzi zostaną
rodzicami. To chyba był kolejny szok, jaki na wszystkich czekał.
Bo szybko poszło,
czyż nie? Ale Michał zawsze pragnął mieć dużą rodzinę, a ja przecież nie chciałam mu
tego dać. Dlatego wierzyłam, że w końcu jest szczęśliwy, bo spełnia się jego wizja
przyszłości. Bo właśnie zakłada rodzinę, będzie miał żonę, dziecko, dom, bezpieczną przystań. Ja również
dzięki temu czułam się szczęśliwa. I niezwykle spokojna. Bo widząc, jak starszy
Kubiak składa Monice przysięgę, dotarło do mnie, że to naprawdę jest koniec naszej
wspólnej historii. Że teraz on ma swoją, a ja swoją. On ją pisze z inną
kobietą, a ja… A ja mam, czego chciałam.
Warszawa, 17. lipca 2018 roku
Minęło półtora
roku od mojego rozstania z Kubiakiem. Michał wydawał się być szczęśliwy. Miał
żonę, córkę, odnosił sukcesy w klubie i w reprezentacji, kibice go uwielbiali, nasze
rozstanie wyszło mu więc na dobre. Wydaje się, że żadne negatywne skutki tej
decyzji go nie dotknęły.
U mnie też było dobrze. Naprawdę. Odżyłam. Znów byłam sobą. Byłam Tośką, której nikt nie
kontrolował, której nikt nie próbował zmienić, zdominować, która wierzyła w
siebie i w swoje możliwości, której już nikt nigdy nie wmówi, że jest do
niczego i że sama sobie nie poradzi w życiu. Bo to nie była prawda. Od naszego
rozstania zaczęłam stawiać na siebie. A tak naprawdę to od momentu, gdy
zobaczyłam jak Michał przy ołtarzu przysięga innej kobiecie miłość aż po grób. Ten
widok w pewien sposób mnie oczyścił. Mimo że nasze rozstanie przypłaciłam nie
tylko złamanym sercem, zbrukaną pewnością siebie i ogromnym debetem na koncie,
ale również stratą najlepszego przyjaciela i brata w jednym, to było mi ze sobą
dobrze. Nie żałowałam niczego. Samotność, która mi doskwierała, skutecznie
zagłuszałam kolejnymi zajęciami. A na ich ilość naprawdę nie mogłam narzekać. Właśnie
kończę pierwszy rok studiów magisterskich na kierunku marketing i zarządzanie,
wciąż pracuję za barem, choć już zdecydowanie rzadziej niż na początku, bowiem
od ponad pół roku prowadzę własną firmę, która pochłania mnie bez reszty.
Marzyłam o tym od dawna, projektowałam stroje do ćwiczeń już długo przez
założeniem własnej działalności, ale Michał nie chciał nawet słyszeć, abym
miała swoje zajęcie. Teraz to nie jego zdanie się liczyło, tylko moje. Miałam
mnóstwo roboty, mój grafik wypełniony był po brzegi, przez co przez ostatni rok spałam
naprawdę niewiele, ale byłam szczęśliwa.
A przynajmniej tak
wszystkim mówiłam.
Tylko Zbyszek mi
nie wierzył i notorycznie suszył mi głowę, czy aby na pewno mówię mu prawdę i wszystko jest u
mnie w porządku. Mimo moich zapewnień, że tak, w jak najlepszym, on uparcie
trwał przy swoim. Nic dziwnego, w końcu nie tak dawno ukrywałam przed
wszystkimi prawdę. I on doskonale to pamiętał.
A najgorsze, że
miał rację. Straciłam Błażeja, który nie chce mnie znać, mimo że przecież ostatecznie
jego bratu nasze rozstanie wyszło na dobre. Michałowi się układa i młodszy
Kubiak powinien być z tego powodu zadowolony. Podejrzewam jednak, że ten w
swoim gniewie zabrnął tak daleko, że teraz nie potrafi się z tego wycofać. Że
już w sumie nie wie, dlaczego tak śmiertelnie się na mnie obraził, ale nie umie
przyznać się do błędu. To byłoby do niego bardzo podobne, ja jednak nie miałam
zamiaru mu pomagać. Za bardzo bolała mnie jego reakcja, by wciąż o niego
walczyć, nawet jeśli przez to mam ograniczone kontakty z moim chrześniakiem. Na
szczęście jego żona stoi za mną murem i pomaga mi jak tylko może, by Ben o
mnie nie zapomniał. I aktualnie nawet matka Kubiaków jest do mnie przychylniej nastawiona
niż mój (kiedyś) przyszywany brat. Życie czasem naprawdę potrafi pisać
zaskakujące scenariusze.
Ale nie to było
najgorsze, nie. Mimo że Błażej zawsze był ważnym człowiekiem w moim życiu, to przez mój związek z Michałem straciłam kogoś znacznie ważniejszego. Simona. Tak, właśnie
tak. I choć wciąż wszystkim mówiłam, że jest dobrze tak jak jest, to w głębi duszy
wiedziałam, jak bardzo ich okłamuję. Brakowało mi miłości, a wiedziałam, że
tylko Tischer był w stanie mi ją dać. Gdybym miała maszynę, dzięki której mogłabym
cofnąć się w czasie do jednej, konkretnej chwili, wybrałabym moment posezonowej
imprezy Jastrzębskiego Węgla, by móc podjąć inną decyzję. Po raz pierwszy od
dawna czegoś tak ogromnie żałowałam. Wiedziałam jednak, że choćby nie wiem co,
to nie da się już tego odwrócić. Musiałam żyć z myślą, że nic już nie da się z
tym zrobić…
A przynajmniej
tak myślałam do dnia dzisiejszego.
Siedziałam
właśnie w jednej z warszawskich kawiarni, spokojnie popijając kawę i gapiąc się
na miejskie życie za oknem. Naprzeciwko mnie siedział Zbyszek, który spędzał
właśnie przerwę pomiędzy sezonami w swoim domu w Warszawie i chciał, jak to sam
powtarza, nacieszyć się mną na zapas. Już niedługo bowiem wyruszał do
Argentyny, gdzie od nowego sezonu będzie grał w jednym z klubów tamtejszej
ligi, w UPCN San Juan Voley. Ten to naprawdę nigdy nie ma dość, wciąż stawia sobie coraz to nowe cele
i wyzwania, i dąży do ich realizacji. Nie potrafi usiedzieć w miejscu, jeszcze
nie było takiego klubu, w którym spędziłby dwa lata pod rząd (zdarzało mu się
bowiem już gdzieś wracać, jednak zawsze pomiędzy tymi sezonami była jakaś
przerwa na grę w innym zespole). Jedni mówią, że zmienia kluby jak rękawiczki i
nigdzie nie potrafi zagrzać miejsca, ja natomiast zawsze powtarzam, że Bartman
zbiera doświadczenie, którego za kilka lat wszyscy mu będą zazdrościć. Bo skoro
nie ma już szans na grę w reprezentacji, to warto wykorzystać nadarzające się
okazje, by po zakończeniu kariery niczego z jej trwania nie żałować. W
zupełności go rozumiałam i z całego serca go w tym wspierałam, mimo że wolałabym, aby był bliżej mnie. Abym częściej mogła się z nim spotkać, by choćby wypić tę kawę na mieście,
miło spędzając przy tym czas.
- Ale obiecujesz
mi, że mnie odwiedzisz? – dopytywał, gdy zbieraliśmy się do wyjścia.
Musieliśmy się
rozstać, choć oboje najchętniej jeszcze posiedzielibyśmy w środku. Ja jednak za niecałą godzinę miałam spotkanie biznesowe, a do niego od kilku minut ktoś uparcie się
dobijał, nie dając mu w spokoju dojeść szarlotki. Musiało być to coś naprawdę ważnego,
choć nie dopytywałam o co chodzi.
- Pewnie, skoro
mnie zapraszasz – uśmiechnęłam się. – Nigdy nie byłam w Argentynie, z chęcią
więc przyjadę. Ale chyba jeszcze zobaczymy się przed twoim wylotem? –
dopytywałam.
- Pewnie,
przecież jeszcze trochę tu pobędę – zapewnił mnie.
Gdy tylko
wyszliśmy z kawiarni, Bartman zaczął się nerwowo rozglądać wokół siebie, jakby
kogoś szukał. Z początku nie zwróciłam na to uwagi, dopiero później dotarło do
mnie, że już podczas naszego spotkania był jakiś taki poddenerwowany, jakby za
chwilę miało wydarzyć się coś istotnego.
I w sumie tak
było, tylko ja nie miałam o tym zielonego pojęcia.
- Czekasz na
kogoś? – zapytałam więc, przyglądając mu się z uwagą. – Może ja ci
przeszkadzam? – dopytywałam, nie mogąc powstrzymać się przed tą uszczypliwością.
- Nie… to znaczy
tak – plątał się, jakby lekko zestresowany. – W sumie to nie ja czekam na
kogoś, tylko ty – wyjaśnił pokrętnie.
Spojrzałam na
niego jak na idiotę, bo nic nie rozumiałam z tej jego paplaniny, a on nie był za bardzo skory do jakichkolwiek wyjaśnień. Już miałam zacząć ciągnąć go za
język, by dokładniej dowiedzieć się, o co mu chodzi, gdy ten zaczął energicznie machać
ręką, widocznie znad mojej głowy dostrzegając tego kogoś, na kogo czekamy. A
kogo ja kompletnie nie spodziewałam się ujrzeć.
Z ciekawości obróciłam
się więc, by przekonać się, kogóż to ujrzę za sobą. I gdy tylko zobaczyłam dwie
dobrze znajome mi sylwetki, zbliżające się w naszym kierunku, zamarłam w
bezruchu. Spodziewałabym się tu wszystkich, ale nie ich, naprawdę. A zwłaszcza
nie jednego z nich. Bartman znów mnie zaskoczył, nie mogłam jednak zdecydować,
czy bardziej pozytywnie, czy negatywnie, bowiem w tym momencie w naszym
kierunku szedł Jochen Schops ramię w ramię ze swoim przyjacielem, Simonem Tischerem, co skutecznie
rozpraszało moje myśli. Bo to był mój Simon, którego nie widziałam przez
ostatnie pięć lat! Nie mogłam więc uwierzyć, że to właśnie na niego w tej chwili czekamy.
Tischer chyba
też się mnie tu nie spodziewał, bowiem stanął nagle jak wryty dosłownie kilka kroków
przede mną. Wyglądał, jakby właśnie zobaczył ducha. Widocznie dopiero teraz
mnie dostrzegł, taką małą, stojącą przy dobrze zbudowanym Bartmanie, i również
nie tego się spodziewał po dzisiejszym spotkaniu.
- To może my was
zostawimy samych – powiedział Bartman chwilę po tym, jak Jochen przywitał się
ze mną nieśmiało.
Dopiero te słowa
otrzeźwiły mnie z letargu, w którym wciąż trwałam. Dotarło do mnie, co się tu
dzieje, na jaki (zapewne według niego genialny) pomysł wpadł Zbyszek i w jakiej
sytuacji mnie właśnie postawił. Miałam wielką ochotę skoczyć mu do gardła i go udusić. Tu i teraz. Krzyknęłam więc jeszcze za nim:
- Już nie
żyjesz! Oboje nie żyjecie!
Zbyszka jednak kompletnie to nie obeszło, tylko Jochen na moment przystanął i obejrzał się,
by sprawdzić, czy nie żartuję, ale Bartman momentalnie chwycił go za ramię i pociągnął
za sobą na według niego bezpieczną odległość. Dla niego jednak w tym momencie żadna odległość nie była bezpieczna.
Miałam jednak większy problem. Nie wiedziałam, co mam teraz zrobić w związku z Simonem. Jak powinnam zareagować? Nie byłam na to gotowa. Nie spodziewałam się go tu nawet w najśmielszych snach. Poza tym miałam
taką ogromną ochotę rzucić się mu na szyję. Z radości, że go widzę. I
bardzo trudno było mi to w sobie zdusić.
- Cześć Tośka –
powiedział nieśmiało Tischer, reflektując się i jako pierwszy przerywając tę
dziwną ciszę między nami.
- Wiedziałeś o
tym? – spytałam nerwowo, nawet się z nim nie witając. – Maczałeś palce w tej
konspiracji?
Tak bardzo za
nim tęskniłam, a mimo to nie potrafiłam się uspokoić. To nie tak miało
wyglądać!!! To nie był dobry moment. Dlaczego Bartman mi to zrobił?! Dlaczego
znowu musiał postawić na swoim? Dlaczego wciąż wtrąca się w moje życie i wręcz
na siłę próbuje mnie uszczęśliwić?
- Nie, też jestem
zaskoczony. Nie miałem o tym pojęcia, wierz mi – odpowiedział spokojnie. – Ale
cieszę się, że tak wyszło i że cię widzę – dodał szczerze i uśmiechnął się pięknie.
Moje serce
momentalnie zmiękło. Przecież ja też ogromnie się cieszyłam, że go widzę! Że
stoi tu przede mną i się uśmiecha w moim kierunku w najpiękniejszy z możliwych sposobów. Nie
widziałam go prawie pięć lat, a to przecież szmat czasu! A on w ogóle się nie
zmienił, wygląda dokładnie tak samo jak w chwili, gdy widziałam go po raz
ostatni. Był teraz może ciut bardziej opalony, ale nadal tak samo przystojny.
- Wiesz, ja też
się cieszę – powiedziałam już spokojniej, odwzajemniając jego uśmiech. –
Przepraszam, że tak na ciebie napadłam, po prostu kompletnie się tego nie
spodziewałam.
- Wiem, w takich
sytuacjach zawsze reagowałaś w ten sposób – powiedział, potwierdzając tymi słowami wszystko, co tak dobrze zapamiętałam z naszej krótkiej, lecz bardzo intensywnej
znajomości. Bo tylko on mnie znał na tyle dobrze, by nie być urażonym moją
reakcją. – Ale mów lepiej, co u ciebie! Co tu robisz? Tyle lat się nie
widzieliśmy, pewnie wiele się u ciebie w tym czasie wydarzyło – dodał.
I miał
stuprocentową rację, ale ja nie miałam pojęcia, od czego powinnam zacząć.
- No
rzeczywiście, trochę czasu minęło – zaśmiałam się lekko. – Ale u mnie wszystko
w porządku, chyba nigdy nie było lepiej. Mieszkam w Warszawie, pracuję, mam
własną firmę, jakoś mi się układa. Ale co u ciebie? – zapytałam, od razu
zmieniając temat. – Co ty tu robisz? W jaki sposób ci spiskowcy zmusili cię,
abyś pojawił się w Polsce?
- Dziś wieczorem
wylatujemy na wakacje z Warszawy i dlatego tu jestem. Do dziś nie do końca
rozumiałem, dlaczego akurat stąd, ale teraz już wiem wszystko – zaśmiał się.
- Nieźle to
wymyślili, nie ma co – zawtórowałam mu. – Czyli szykują się rodzinne wakacje?
Wy i Jocheny? Gdzie lecicie?
- Na Malediwy –
odpowiedział, a ja pokiwałam głową z uznaniem.
- Zazdroszczę,
bo chyba i mnie przydałyby się takie wakacje od tego wszystkiego, co się aktualnie u
mnie dzieje. Od ponad roku działam na najwyższych obrotach i nie zawsze pamiętam o
odpoczynku – przyznałam szczerze.
- Zawsze miałaś
z tym problem – powiedział. – Ale nie byliście nigdzie z Michałem przed startem
sezonu reprezentacyjnego? Tak w ogóle to moje gratulacje z okazji ślubu. Wiem,
że trochę czasu już minęło, ale wcześniej jakoś nie było okazji – dodał lekko
zmieszany.
- Ślubu? Jakiego
ślubu? – spytałam więc, nie rozumiejąc za bardzo, o czym do mnie w tej chwili mówi.
Czułam się w tym
momencie, jakbym nagle przestała rozumieć język niemiecki. Dobrą chwilę zajęło
mi przyswojenie sensu jego słów.
- No waszego,
twojego i Michała – wyjaśnił mi. – Odbył się w zeszłym roku po Mistrzostwach
Europy, chyba niczego nie pokręciłem? – zapytał, delikatnie zbity z tropu moją
reakcją.
Dopiero po
chwili zrozumiałam, o co mu chodzi. Pewnie gdzieś od kogoś usłyszał, że Michał
się żeni, w końcu w tym siatkarskim światku wszyscy dobrze się znają i żadnej informacji nie da się utrzymać zbyt długo w tajemnicy. Nie dotarło jednak do niego to, kim
jest jego wybranka i pewnie automatycznie pomyślał, że chodziło o mnie.
- Ach, tak!
Rzeczywiście, był ślub, ale nie mój – odpowiedziałam spokojnie. – Rozstałam się
z Michałem w zeszłym roku, a później on wyszedł za swoją szkolną miłość –
wyjaśniłam pokrótce.
Te słowa
wprawiły Simona w jeszcze większe zakłopotanie. I zdumienie.
- Przepraszam,
nie miałem pojęcia – zasępił się. – Bardzo mi przykro.
- Niepotrzebnie
– odpowiedziałam z uśmiechem. – Dobrze się stało. Michał w końcu ułożył sobie
życie, a i ja nie narzekam. Wszystko jest w porządku – zapewniłam go.
I siebie też przede
wszystkim.
- Trochę jednak
mi głupio. Słyszałem o jego ślubie i jakoś tak automatycznie pomyślałem o tobie – tłumaczył się.
- W sumie to
mieliśmy brać ślub w maju zeszłego roku, ale wszystko odwołałam kilka miesięcy
przed – wyjaśniłam ku jeszcze większemu zaskoczeniu Niemca. – Sam mówiłeś, że
przez ten czas, w którym się nie widzieliśmy, dużo się działo. U mnie jak
widzisz była to prawdziwa rewolucja – zaśmiałam się, po czym spojrzałam na
zegarek. – Kurczę, teraz to jednak mnie jest głupio, bo chętnie bym poszła
gdzieś z tobą na kawę i porozmawiała. Tak dawno cię nie widziałam, tyle mam ci
do powiedzenia i pewnie ty masz tak samo, ale za piętnaście minut mam ważne
spotkanie, na którym muszę być.
- Jasne,
rozumiem, nie przejmuj się – odpowiedział obojętnie, choć jego zawiedziona mina zdradzała jego prawdziwe odczucia.
Mi też było
przykro, ale nie mogłam inaczej.
- Własna firma
wymaga stałej opieki, gdybym wiedziała, że się spotkamy, inaczej
zaplanowałabym grafik na dzisiejszy dzień – mówiłam, jednocześnie szperając w torebce w
poszukiwaniu wizytówki. – Przykro mi, że tak wyszło, ale miło było cię zobaczyć
po tylu latach. Nie pozostało mi nic innego, jak życzyć wam udanych wakacji. A
gdybyś jeszcze kiedyś był w Warszawie i miał ochotę mnie odwiedzić albo
chciałbyś ze mną porozmawiać, to tu masz moje dane – mówiłam szybko i nieskładnie,
niemal wpychając mu swoją wizytówkę do ręki i pod żadnym pozorem nie dając mu dojść do głosu. –
Mam nadzieję, że się odezwiesz i nie minie kolejne pięć lat zanim znowu się
zobaczymy – dodałam na pożegnanie, uśmiechając się szeroko.
Spojrzałam
jeszcze przez chwilę na niego, dokładnie przyglądając się jego twarzy, jakbym na
wszelki wypadek chciała ją zapamiętać, po czym przytuliłam się na pożegnanie.
- Tęskniłam za
tobą – szepnęłam mu w kark.
Świadomie zrobiłam
to po cichu i w języku polskim, by nie mógł zrozumieć sensu moich słów. Nie chciałam
mu mącić w głowie, bo pewnie ma już spokojne i ułożone życie, a ja nie miałam zamiaru niczego komplikować swoim nagłym pojawieniem się w nim. Oderwawszy się więc
od niego, w pośpiechu obróciłam się na pięcie i pomknęłam do biura, zostawiając
za sobą wszystkie uczucia, jakie wciąż żywiłam do niemieckiego rozgrywającego.
Było jakoś koło
dwudziestej drugiej. Już dawno powinnam być w mieszkaniu i wylegiwać się na
kanapie, oglądając jakiś serial na Netflixie. Ten niezwykle intensywny dzień kompletnie mnie wykończył. Ja jednak wciąż siedziałam w biurze nad
fakturami, nie mając pojęcia, czy w ogóle uda mi się to dzisiaj skończyć. Nie
mogłam się na niczym skupić, aż dziw, że nie zawaliłam dzisiejszego spotkania i
jednak udało mi się podpisać tę umowę, bowiem moje myśli od kilku dobrych
godzin błądziły gdzieś daleko, nie będąc ze mną w tym miejscu, w którym byłam, tylko przy osobie,
którą kochałam. Tak, dzisiejsze spotkanie Simona kompletnie mnie rozstroiło. Widziałam
go tylko przez kilka minut, zamieniłam z nim kilka zdań, niby nic wielkiego,
ale właśnie to skutecznie zburzyło mój mur obronny, który misternie budowałam
latami. Momentalnie odżyły we mnie wszystkie uczucia, które tak skutecznie
chowałam głęboko w sobie w ciągu ostatnich kilku lat. Wystarczyło tylko go
zobaczyć, aby na nowo zaatakowały mnie wspomnienia, których tak bardzo chciałam
się pozbyć…
Ostatnie dwa lata bowiem
dobitnie uświadomiły mi, jak wielki błąd popełniłam pięć lat temu wybierając Michała.
Przecież już wtedy nie byłam zakochana w Kubiaku, tylko w Simonie. To jego
kochałam, jednak uparcie nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Odkąd poznałam
Kubiaka wbiłam sobie do głowy, że jesteśmy dla siebie stworzeni, a wszyscy
wokół wciąż utwierdzali mnie w tym przekonaniu. To jednak nie jest ich wina, tylko moja.
Wmówiłam sobie, że tylko z Michałem mogę być szczęśliwa i zrobiłam to tak
skutecznie, że nieświadomie odrzuciłam najlepszą osobę, jaka kiedykolwiek stanęła
na mojej drodze, popełniając jednocześnie największy błąd w moim życiu. Zamiast myśleć
wtedy sercem, wszystko starałam się sobie logicznie wytłumaczyć. A powinno być
odwrotnie. Mimo że już wtedy coś mi nie grało, ślepo brnęłam w to, nie
dopuszczając do siebie innych rozwiązań. Zamknęłam się na uczucia, jakie budził
we mnie Simon, trzymając się „wyższego dobra”. Jakbym wystraszyła się ryzyka.
Myślałam altruistycznie, utartymi ścieżkami – on miał rodzinę, więc powinien z
nią być. A ja przecież tyle lat czekałam, aby usłyszeć „kocham cię” z ust
Michała. Przecież w końcu było tak jak chciałam, wszystko się ułożyło, co mogło więc pójść nie tak? Co mi teraz tak nagle przestało pasować, skoro to właśnie na to
czekałam?
W rzeczywistości
jednak czasem trzeba iść pod prąd. Myśleć nietuzinkowo, nie trzymać się swoich
przekonań, tylko dać się ponieść uczuciom. Bo to one są najważniejsze, teraz to
wiem. Ale ja nie pozwalałam im dojść do głosu. Teraz postąpiłabym inaczej,
bowiem nauczyłam się je w końcu rozpoznawać. Ale jest już na to za późno. Straciłam go,
nie walczyłam, tylko zadowolona „oddałam” na łono rodziny, z którą teraz
zapewne wygrzewa się na gorącej plaży gdzieś na Malediwach, a ja usycham tu z
tęsknoty i rozpamiętuję największą porażkę mojego życia, z którą nic już nie da
się zrobić, bo już jest za późno na jakiekolwiek działanie…
Wmawiam więc
sobie, że najważniejsze, aby Simon był szczęśliwy, a ja sobie jakoś poradzę.
Skoro kiedyś tak skutecznie udało mi się wbić sobie do głowy wizję szczęśliwego
związku z Kubiakiem, to dlaczego teraz miałoby mi się nie udać wmówić sobie coś
takiego? Przecież to rozpamiętywanie w niczym mi nie pomoże, muszę nauczyć się
z tym jakoś żyć i robić swoje. Tak, właśnie tak.
Mimo wszystko
miło było go zobaczyć po tak długim czasie i to po raz pierwszy od odzyskania
wzroku. Co prawda utrzymywaliśmy ze sobą kontakt jeszcze przez kilka miesięcy po jego odejściu z
Jastrzębskiego Węgla, później jednak wszystko jakoś automatycznie ucichło. Nasza
zażyłość przeszkadzała Michałowi i Claudii, więc dla świętego spokoju
przestaliśmy ze sobą rozmawiać, przez co dopiero teraz widziałam go po tych
wszystkich operacjach, w których tak bardzo mnie wspierał. I bardzo mnie to
cieszyło. Szkoda tylko, że z tego wszystkiego zapomniałam mu za to podziękować…
Pociągnęłam
nosem i otarłam samotną łzę spływającą po moim policzku. W tym wszystkim nie
rozumiałam tylko jednego – dlaczego Bartman mi to zrobił? Skoro domyślił się,
że wciąż zależy mi na Simonie, powinien był wiedzieć, że spotkanie z nim w tym
momencie w ogóle mi nie pomoże, a tylko pogorszy sprawę. Przecież znał mnie,
powinien był wiedzieć, że zacznę sobie wyrzucać, że kiedyś go odrzuciłam, że zacznę
rozpamiętywać przeszłość, a to kompletnie mnie rozwali psychicznie. Będę
musiała go o to zapytać, może on wie coś, o czym ja nie mam pojęcia, co rzuci
nowe światło na jego dzisiejsze poczynania. Bo chyba nie spodziewał się po mnie zamiaru
rozbicia jakiegokolwiek małżeństwa, przecież doskonale wie, że nie jestem do
tego zdolna… Że zawsze na tej szali wygra szczęście rodziny aniżeli moje…
W rozmyślaniu
przerwało mi stanowcze pukanie do drzwi. Było ono tak niespodziewane, że aż podskoczyłam
na fotelu z przestrachu. Nikogo bowiem nie spodziewałam się w biurze o tak później porze. Wstałam jednak
z zamiarem sprawdzenia, kogo tu przywiało. I naprawdę nigdy nie przeszłoby mi
przez myśl, że po otwarciu drzwi ujrzę tego, o którym od kilku godzin
nieustannie myślę.
- Simon? –
zapytałam, gdy tylko zobaczyłam, że to właśnie Tischer stoi za drzwiami. – Co
ty tu robisz? – dopytywałam kompletnie zaskoczona.
- Przecież dałaś
mi to – powiedział, uśmiechając się nieśmiało i machając mi przed nosem moją
wizytówką – i powiedziałaś, że mam wpaść, jeśli kiedykolwiek jeszcze będę w
Warszawie i będę chciał się z tobą zobaczyć. Tak się składa, że tu jestem i chcę
skorzystać z tego zaproszenia. Mogę wejść? – zapytał.
Pokiwałam
twierdząco głową i wpuściłam go do środka, wciąż nie wierząc, że to się dzieje
naprawdę. Czułam, jak usuwa mi się grunt pod nogami, kompletnie nie wiedziałam,
co się teraz dzieje i czego mam się spodziewać po tej wizycie. Aż z wrażenia
musiałam się uszczypnąć w udo, by upewnić się, że to nie jest sen.
- A Malediwy?
Wakacje? – dopytywałam, zamykając za nim drzwi i udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Tę umiejętność na szczęście mam opanowaną do perfekcji. – Przecież
powinieneś się teraz wygrzewać gdzieś na plaży!
- To nieważne –
machnął ręką w odpowiedzi, jakby naprawdę było to jakąś błahostką – nie teraz, to kiedy
indziej. Ty jesteś ważniejsza, tak dawno cię nie widziałem… Chcę choć trochę
nadrobić ten stracony czas – uśmiechnął się.
- A Claudia? –
spytałam słabo. – Twoje dzieci? Simon, ja nic z tego nie rozumiem.
- Widzę, że
jesteś równie dobrze poinformowana co ja – zaśmiał się ciepło. – Rozwiodłem się
z Claudią jakieś trzy lata temu. Miałem dziś lecieć z Schopsami, ale chyba sama
rozumiesz, że nie do końca mi się uśmiechało bycie ich przyzwoitką. A raczej
niańką bliźniąt.
Zamrugałam
nerwowo oczami, bo jakoś nie docierał do mnie sens jego słów. Simon rozwiódł
się z Claudią. Kilka lat temu. I ja nic o tym nie wiedziałam.
- Rozumiem,
znaczy… przykro mi, że tak wyszło, Simon. Nie miałam o tym zielonego pojęcia!
– wykrzyknęłam przejęta, nie bardzo wiedząc, jak mam się teraz zachować.
- Raczej się tym
nie chwalę – odpowiedział z uśmiechem, będąc kompletnie wyluzowanym. – Ale nie
musi ci być przykro, Claudia już dawno ułożyła sobie życie, ma nowego męża i
dziecko, wszystko dobrze się skończyło – dodał.
- Ale co się
stało? Jak? – wyrzucałam z siebie pytania, wciąż będą w szoku.
To była informacja z tych, które wgniatają w podłogę. A do tego spadła na mnie jak grom z
jasnego nieba. Kompletnie nic z tego nie rozumiałam. I kompletnie się jej nie
spodziewałam.
- Już wtedy
wiedziałem, że nic z tego nie będzie, choć starałem się, jak tylko mogłem, by
na nowo posklejać nasze małżeństwo. Ale ona miała innego – powiedział bez ani
grama żalu, co kompletnie mnie zaskoczyło. – W sumie dobrze wyszło, bo dla mnie
już wtedy liczyłaś się tylko ty. Dlatego tak nalegałem, abyś zastanowiła się
nad nami… abyś spróbowała dać nam szansę…
Jego niespodziewane
wyznanie w niczym mi nie pomagało. Poczułam się okropnie, bo to wszystko oznaczało,
że ostatnie pięć lat żyłam w jeszcze większym kłamstwie niż do tej pory sądziłam.
Wychodzi na to, że wtedy to nawet nie było słuszne postępowanie, tylko, że
zrezygnowałam z najważniejszej osoby w moim życiu dla jakiegoś mojego widzimisia.
Że to wszystko już wtedy było łatwiejsze niż myślałam…
- A ja głupia
popełniłam wtedy największy błąd w moim życiu, wybierając Michała. Gdybym mogła
cofnąć czas, postąpiłabym zupełnie inaczej – dodałam smutno.
Dopiero po
chwili zorientowałam się, że nie zostawiłam tego dla siebie, tylko naprawdę
powiedziałam to na głos. I to po niemiecku, tak że Simon doskonale zrozumiał sens moich słów. Spuściłam więc głowę totalnie zażenowana tym wybrykiem, Simon jednak zdawał się w ogóle nie zauważać mojego faux pas.
- A właśnie, co
się stało? – zapytał. – Dlaczego nie jesteście już razem?
- Ech, długo by
opowiadać – westchnęłam. – Nie pasowaliśmy do siebie, po prostu. Już wtedy to
wiedziałam, ale przez lata wmówiłam sobie coś i nie potrafiłam się z tego
wycofać – dodałam, po czym pokrótce streściłam mu ostatnie lata mojego życia i to,
jak wyglądał mój związek z Michałem.
Gdy skończyłam
opowiadać, między nami zaległa cisza. Długa i lekko niepokojąca. Chyba oboje potrzebowaliśmy chwili, by przyswoić sobie te informacje, które kompletnie zmieniały naszą przeszłość. Oboje w ostatnich latach przeszliśmy w życiu prawdziwą rewolucję, co było zaskakujące nie tylko dla nas, ale też dla tej drugiej strony.
- Jak myślisz,
jakby teraz wyglądało nasze życie, gdybym wtedy dokonała właściwego wyboru? –
zapytałam cicho, patrząc tępo przed siebie.
Nie mogłam
spojrzeć mu w twarz. Czułam się winna wszystkim naszym związkowym niepowodzeniom. Nawet nie
mam pojęcia, dlaczego o to spytałam. Przecież nikt z nas nie jest jasnowidzem i
nie umie odpowiedzieć na to pytanie, choćby nie wiem, jak bardzo tego chciał.
Mimo wszystko podświadomie czułam, że muszę to powiedzieć na głos.
- Nie wiem,
Tosia, ale nigdy się o tym nie przekonamy – odpowiedział Simon, mówiąc
dokładnie to, o czym myślałam. – Choćby nie wiem co, nie cofniemy czasu…
- Wiem, choć tak
bardzo bym tego chciała… – dodałam przejęta.
- A ja nie –
odpowiedział pewny swego, co trochę mnie zaskoczyło. – Uważam, że wszystko jest
po coś i choć może teraz nie bardzo wiemy, po co tak się stało, to nie warto
się tym zadręczać. Trzeba patrzeć w przyszłość, bo tylko ona nam została. Nie przyszedłem więc tu, by
rozpamiętywać naszą przeszłość, tylko by już nigdy więcej nie pozwolić ci odejść z
mojego życia. Tosia, zakochałem się w tobie w chwili, gdy cię pierwszy raz
zobaczyłem, wtedy, na hali w Jastrzębiu. Te lata rozłąki niczego nie zmieniły,
to wciąż z tobą chcę spędzić resztę życia. Tylko i wyłącznie z tobą – powiedział, łapiąc mnie za dłonie.
Spojrzałam w
jego twarz. Był w tej chwili śmiertelnie poważny.
- Czy ja śnię? –
spytałam słabo, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje. – Marzyłam
o tej chwili od kilku lat…
- Nie, Tosia, to
nie sen – szepnął, czekając na moją odpowiedź.
- I wybaczysz
mi, że przez moją głupotę cię wtedy odepchnęłam? – zapytałam, jakbym wciąż bała
się prawdy. – Jesteś w stanie mi to zapomnieć?
- Tosia,
przecież wiesz, że nie umiem się na ciebie gniewać – Simon uśmiechnął się pod
nosem. – Nigdy nie umiałem. I nigdy nie byłem na ciebie o to zły. Tak wybrałaś, tak
czułaś w tamtym momencie, więc uszanowałem twoją decyzję i się nie wtrącałem,
choć teraz, wiedząc to co wiem, trochę tego żałuję. Mogłem już wcześniej ponownie o ciebie zawalczyć. Ale czasu nie cofniemy,
najważniejsze jest tu i teraz. A ja cię kocham jeszcze mocniej niż wtedy, gdy
się rozstawaliśmy i naprawdę chcę z tobą być, jestem o tym przekonany.
Nie mogłam
zebrać myśli. Tego było dla mnie w tej chwili zdecydowanie za dużo. To działo się tak szybko i niespodziewanie. Kręciło mi się w
głowie od nadmiaru informacji i nie do końca orientowałam się w tym, co tu się
dzieje. Wiedziałam, że Simon oczekuje odpowiedzi, tymczasem mi zabrakło słów. Otwierałam usta, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Kompletnie nie
panowałam w tej chwili nad sobą, bo właśnie spełniały się moje marzenia. A ja nie mogłam w to uwierzyć.
- Simon… –
szepnęłam wreszcie, głaszcząc go po policzku, jak wtedy, gdy widzieliśmy się po
raz ostatni – kocham cię. Nigdy nikogo nie kochałam tak mocno jak ciebie. Już
wtedy tak było, ale byłam głupia i pozwoliłam ci odejść. Nigdy więcej nie
popełnię tego błędu – zapewniłam go z przekonaniem.
- Nie będziesz
musiała, bo nigdzie się nie wybieram – odpowiedział, po czym uśmiechnął się i
mnie pocałował.
Nie wierzyłam,
że to się dzieje naprawdę. Z moich oczu kapały łzy, a ja nie umiałam nad tym
zapanować. Na szczęście po raz pierwszy od dawna nie były to łzy bólu i rozpaczy, tylko niezwykłej ulgi, jaką w tej chwili czułam. Bo dopiero teraz dowiedziałam się, czym jest prawdziwe szczęście. A był nim
Simon Tischer i jego miłość.
Nasza miłość,
która przetrwała tyle czasu i zdawała się być silniejsza niż pięć lat temu.
_____________________
TA DAM!
Nie mogę uwierzyć, że to już 6 lat minęło od zakończenia JMT, do którego co jakiś czas wracam. Tak jak i dziś. Sporo się zmieniło w tym czasie w ich życiu, czyż nie? W Waszym pewnie też. Mam nadzieję, że u Was wszystko w porządku! Dajcie znać, co myślicie i czy chcecie, abym raz na jakiś czas wracała tu do Was z jakimś opowiadaniem :)
Pozdrawiam serdecznie wszystkich, który wciąż o mnie pamiętają,
@szanowna.