JEDNOPART TRZECI
‘Cause I know I don't understand,
Just how your love your doing no one else can.
Just how your love your doing no one else can.
motyw muzyczny: (KLIK)
Na pół leżałam na kanapie oparta o
ramię mojego mężczyzny. Był sobotni, zimowy, spokojny wieczór. Rzadko kiedy
zdarzały nam się takie chwile jak ta, dlatego tak bardzo napawaliśmy się
ciszą, jaka panowała w mieszkaniu, jednocześnie oglądając tegoroczną Galę Mistrzów Sportu.
- I pomyśleć, że mogłaś to być ty –
mruknął Kuba, patrząc, jak właśnie na scenie Anna Lewandowska w imieniu swojego
męża odbiera nagrodę dla najlepszego sportowca minionego roku w Polsce. –
Gdybyś tylko wtedy wybrała Lewego...
- To nie ja tak wybrałam, tylko on –
przypomniałam mu, mimo że nie widziałam sensu, by wracać do tego wszystkiego,
zwłaszcza, że kto wie, co byłoby dalej? Nawet jeśli Lewy by mnie wtedy nie
zostawił, to możliwe, że ostatecznie i tak nie doszłoby do naszego ślubu, skoro zupełnie
ktoś inny był nam przeznaczony. Mi ten, który siedzi teraz obok mnie, a jemu
ta, która właśnie na scenie pęka z dumy. – Przypominam ci, że obojgu nam jest
dobrze tak, jak jest teraz. A nawet bardzo dobrze. Poza tym może to twoja żona
odbierałaby tę statuetkę, a nie Anna – dodałam po chwili, po czym
zamyśliłam się na moment.
- Lila, o czym ty mówisz? – zdziwił
się Kuba, zabierając rękę z mojego ramienia, by móc się wyprostować i mieć
lepszy punkt do obserwacji mojej twarzy.
- O tym, że może przynoszę pecha.
Może to właśnie to jest powodem, przez który jesteśmy tutaj, a nie tam – wskazałam
brodą na telewizor.
Nie musiał nic mówić, wyraz jego
twarzy idealnie odzwierciedlał fakt, że nigdy by mu to przez myśl nie przeszło.
- Lila, jesteś najlepszym, co mi się
w życiu przytrafiło i nie pozwalam ci tak myśleć.
- A co jeśli to prawda? –
podpuszczałam go ze cwaniackim uśmiechem.
- Nawet jeśli, to doskonale jest tak,
jak jest teraz.
I jeśli mam być szczera, to właśnie na taką odpowiedź liczyłam.
Jak na początek września pogoda w
Poznaniu była iście wakacyjna, można by rzec, że barcelońska, do której
przez ostatni rok zdążyłam się przyzwyczaić. Ja jednak nie umiałam się z niej
cieszyć. Właśnie wściekła rzuciłam telefon na stół, znajdujący się na
werandzie, tak mocno, że nie zdziwiłabym się, gdyby nie dało się go poskładać
na nowo do kupy, a sam dźwięk niszczenia usłyszałaby reszta towarzystwa,
siedząca w tym momencie w domu.
Co do tego ostatniego, to jednak się
myliłam, bo niczego nie usłyszeli.
- Lila, spójrz! – krzyknął Kotor, gdy
tylko weszłam do salonu z zamiarem cichego przemknięcia na górę do gościnnego
pokoju, w którym ostatnio tak często rezydowałam. – Chyba w
tym stroju nie przyniosę ci wstydu? – spytał, obracając się dookoła własnej osi
na środku pomieszczenia, prezentując tym siebie w pełnej krasie, ubranego w
dopasowany granatowy garnitur i szykowną muchę.
Wyglądał przystojniej niż zwykle,
musiałam mu to przyznać. Ja jednak nie byłam w nastroju, dlatego próbowałam go ominąć i udać się do siebie, na górę, nawet słowem nie
odpowiadając na tę zaczepkę. To jednak nie było takie łatwe z
jednego, prostego powodu – Kotor nigdy nie odpuszcza, gdy widzi, że coś jest nie tak.
- Ej, Lilcia, co jest? Aż tak źle wyglądam? – dopytywał, zatrzymując mnie.
- Nie, jest świetnie, naprawdę –
odpowiedziałam. Musiałam to zrobić, inaczej nie dałby mi spokoju. – Tylko
niepotrzebnie go kupowałeś.
- Jak to niepotrzebnie? – zdziwił
się. – Na ślub własnej siostry miałbym nie kupić sobie nowego garnituru? W moim
starym, ślubnym miałem iść? Czy może tym od Gomeza z klubowymi naszywkami? –
śmiał się.
- Nie, oczywiście, to jest dobra okazja
na kupno nowego garnituru – przyznałam mu rację – szkoda tylko, że ślubu nie
będzie.
- Co? – spytał Kotor, patrząc na mnie
przez chwilę z wymalowanym na twarzy zaskoczeniem. – Żartujesz sobie teraz ze mnie i to w tak perfidny sposób!
- Nie żartuję.
- No nie, moja siostra pęka – śmiał
się, niczego się nie domyślając. Chyba po raz pierwszy od
bardzo dawna. – Sylwia, słyszałaś?! Moja mała siostrzyczka ma przedślubną
panikę! Może masz na to jakąś babską radę? Bo ja akurat w tym nie jestem dobry –
śmiał się ze mnie, spoglądając wymownie w stronę swojej małżonki, która właśnie
wyszła z kuchni, zwabiona krzykiem Krzyśka.
- Lila, to normalne, przejdzie ci. Ja
też tak miałam – powiedziała z doświadczeniem wymalowanym na twarzy.
- Ale ja nie potrzebuję waszych rad,
bo nie panikuję. Skoro się zdecydowałam, to nie mam zamiaru się z tego
wycofywać – mówiłam jeszcze spokojnie. – Prędzej to Kubie możecie takie gadki
sprzedawać, nie mnie.
- A co, Wilczek chce dać dyla? –
zaśmiał się Kotor, kompletnie nie wiedząc, o czym właśnie mówi.
- Lepiej sam się go o to spytaj, bo ja już nie
mam na niego siły – warknęłam. – Po prostu uprzejmie was informuję, że żadnego
ślubu nie będzie! – dodałam, po czym wyszłam z salonu, trzaskając drzwiami.
Leżałam na łóżku i starałam się nie
słyszeć ściszonych głosów małżeństwa Kotorowskich za drzwiami, próbujących
zdecydować, które z nich ma do mnie wejść i dowiedzieć się, cóż takiego znowu
się stało. Tak, ZNOWU.
- Może zagracie w
kamień-papier-nożyce? – spytałam, otwierając drzwi przed ich zdezorientowanymi
obliczami, mając już kompletnie dość tej ich przepychanki słownej, która była
prowadzona takim szeptem, że śpiącego by obudzili.
- Eeeeee – zaciął się Kotor – bo my…
ten… tego… no, bo my…
- Chcecie wiedzieć, że wpuszczacie
do rodziny kompletnego debila – dokończyłam za niego.
- O, tak! – prawie zaklaskał z
radości, że mu pomagam. – Co? – spojrzał na mnie zaskoczony, bo widocznie nie o
to chciał zapytać.
Westchnęłam. Nie miałam najmniejszej
ochoty o tym gadać, ale też nie miałam zbytnio innego wyjścia. Oni mi nie
odpuszczą, zanim czegoś się nie dowiedzą, wiedziałam o tym doskonale.
- A to, że twój przyszły, niedoszły
szwagier, jest idiotą – warknęłam.
Była środa. Do ślubu zostały niecałe 3 dni.
Stałam na werandzie przed domem Sylwii i Krzyśka, i wyciągałam swoją
twarz do słońca, chcąc złapać jeszcze odrobinę naturalnej opalenizny, żeby nie
wypaść w sobotę blado w białej sukni przy mocno opalonym Wilku u boku, bo to
dopiero byłby kontrast.
A skoro już o nim mowa…
- Halo? – odebrał po trzecim sygnale.
Czyli nie tak źle.
- No cześć, kochanie – zaćwierkałam, bo jakoś tak to słońce dobrze
wpływało na moje samopoczucie. – Spakowany? O której jutro jesteś na lotnisku?
Bo muszę skądś auto skołować, żeby cię odebrać, a nie wiem, kto wtedy będzie
mógł mi swoje pożyczyć… No chyba, że przyjadę po ciebie naszym ślubnym –
zaśmiałam się.
A auto mieliśmy piękne. No, ale co się dziwić. W końcu sama wybierałam.
Wynajęliśmy Astona Martina, niczym w filmach o Bondzie, produkowanego w latach
70. Przynajmniej przez ten jeden dzień będę mogła poczuć się jak dziewczyna Agenta 007.
- Kochanie… nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale... – zająknął się. To nie
wróżyło niczego dobrego. – Ale ja jutro nie przyjadę.
Zamrugałam kilkakrotnie, co by dotarł do mnie sens jego słów.
- A kiedy? – spytałam słabo.
- No, jak dobrze pójdzie to… w piątek – odpowiedział z wahaniem.
- JAK DOBRZE PÓJDZIE?! – krzyknęłam tak głośno, że aż ptaki siedzące na
pobliskiej gałęzi zerwały się z niej i to w trymiga. – Jak ty to sobie
wyobrażasz? Czy ty w ogóle pamiętasz, że w sobotę bierzesz ślub? Bo jakoś mi się nie wydaje – syknęłam.
- Pamiętam, Lila, nie unoś się tak! – rzucił zdenerwowany. – Spokojnie, na wszystko zdążę, przecież...
- No jeszcze będzie mnie uspokajał! – przerwałam, nawet nie dając mu
dalej rozwinąć swojej próby uspokojenia mnie. Marnej próby, jeśli mam być szczera. – To ja tu skaczę, wszystko
załatwiam, SAMA i to od kilku miesięcy, bo jaśnie pan nie może, bo ma mecze,
wyjazdy, treningi, co dobrze rozumiem, w końcu sama się na takie życie pisałam,
wiążąc się ze sportowcem, więc latam wciąż pomiędzy Poznaniem a Barceloną
i załatwiam salę, orkiestrę, kwiaty, suknię, kamerzystę, fotografa, catering,
menu, księdza, zaproszenia, samochód – aż się zgrzałam od tego wyliczania – a
ty masz tylko jedno zadanie, by się pojawić na trzy dni przed uroczystością i
to na gotowe, i co? I, KURWA, NIE!
- No, ale skoro wszystko jest załatwione, to…
- NAWET NIE KOŃCZ – warknęłam. – Jesteś mi tu potrzebny, bo sama ze sobą
ślubu nie wezmę! Czy ty w ogóle pamiętasz, że w piątek jesteśmy umówieni na
przedślubne zdjęcia w plenerze? – spytałam już odrobinkę spokojniej.
- O Jezus, rzeczywiście, na śmierć zapomniałem! – mógł się nawet nie
przyznawać.
Z wrażenia aż mi siły zabrakło. Musiałam usiąść. Natychmiast.
- Dlaczego nie możesz? – spytałam słabo.
- Trener…
- Mówiłeś, że wszystko załatwione – przerwałam mu od razu. – Przypominam
ci, że sam wybrałeś ten termin. Bo akurat przerwa reprezentacyjna, bo wolne, a
do tego siódmy, twój numer, patrz jak się fajnie składa – przedrzeźniałam jego
własne słowa. – Mówiłam, że możemy to zrobić w lipcu przyszłego roku, na
spokojnie, to się uparłeś, że nie, że teraz, że damy radę.
- Uparłem się, bo chcę cię mieć już oficjalnie, jak najszybciej, żeby nikt mi
cię już nigdy nie odebrał, żeby komukolwiek coś takiego nawet przez myśl nie
przyszło – odpowiedział słabo, dokładnie to samo, co zawsze mówił, gdy
panikowałam, że przecież nie zdążymy, bo jestem z tym wszystkim zupełnie sama.
Może niekoniecznie sama. Pomaga mi Asia, mama Kuby, Krzysiek, Sylwia,
Ivan, Agnieszka, nawet rodzice Kotora się zaangażowali, tylko nie Pan Młody, który
obraził się na mnie, gdy mu obrączki kazałam kupić.
Właśnie tak mu na tym ślubie zależy.
- A teraz co? – pytałam. – Nagle
wszystko przestało tak idealnie do siebie pasować?
- Lila, to nie moja wina, naprawdę, gdybym tylko mógł…
- Dosyć. Dosyć – powtórzyłam, już nie mając siły tego słuchać. – Mam już
tego wszystkiego dość. Albo będziesz tu najpóźniej w czwartek, albo ślubu nie
będzie. Nie interesuje mnie to, jak to załatwisz, masz tu być albo będziesz w
sobotę brał ślub sam ze sobą, bo ja się z tego interesu wypisuję – powiedziałam
kategorycznie, rozłączając się i rzucając niczemu winnym telefonem.
- I tak to właśnie wygląda –
zakończyłam swój wywód i spojrzałam na zdezorientowaną Sylwię i Krzyśka.
Wyglądali, jakby nie bardzo
wiedzieli, co powiedzieć.
- Wiedziałem, że ten pośpiech niczego
dobrego nie wróży – mruknął Kotor, gdy już sobie to wszystko przyswoił i
przetrawił. – Mówiłem, że to głupi pomysł, ale się uparliście, osły jedne.
Zostawił cię samą z całą organizacją i to w tak krótkim czasie, ale ty się
zarzekałaś, że to co, że mało czasu, że przecież sobie ze wszystkim poradzisz,
a bo to pierwszy raz? – marudził, przedrzeźniając mnie. – A jeszcze dwa tygodnie
temu mówiłem Sylwii, że te wasze ciągłe kłótnie o to wesele to się dobrze nie
skończą. Mówiłem!
- Tak, tak, mówiłeś, ale co z tego? –
warknęłam, niepotrzebnie wyładowując swoją złość na Bogu ducha winnemu
Krzyśkowi, który robi wszystko, co może, by mi pomóc. Po prostu znalazł się w
nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze i trafił na moment, w którym
jestem wkurzona. – Nie słuchaliśmy, to teraz mamy. Ślub odwołany.
- A może jednak przyjedzie? – spytała
Sylwia z nadzieją, chyba próbując dodać mi otuchy. – Przecież jemu też zależy,
by wszystko wyszło. Przecież cię kocha, a do tego wydzwania do ciebie od
godziny. Niedługo telefon przez te ciągłe wibracje zsunie się ze stołu i
rozwali w drobny mak na betonie.
Może tak byłoby lepiej? Przynajmniej
już nikt nie mógłby mnie namierzyć.
- Nie, on nie przyjedzie – mruknęłam
słabo, będąc jakoś dziwnie tego pewna. – Jest tak zapatrzony w swój nowy
zespół, w trenera, że nie przeciwstawi mu się, choćby nie wiem co. Aż dziwne,
że w ogóle trenejro zgodził się na ślub swojego zawodnika w środku sezonu! To
co, że jest przerwa reprezentacyjna, że nie wszyscy są w klubie… jak widać,
Kuba jest tam niezbędny! – marudziłam. – Naprawdę, wszystko mu wybaczałam w
ciągu ostatnich miesięcy przygotowań. Wszystko. Ale miarka właśnie się
przebrała. Mam dość. Odwołuję to. Trochę szkoda, bo się cholernie namęczyłam,
ale…
Byłam zdecydowana. Już miałam wstać i
iść na taras po ten nieszczęsny telefon, by wszystko i wszystkich obdzwonić i odwołać całą tę farsę.
- Lila, hamuj – przerwał mi Kotor,
łapiąc mnie za ramię. – Widzę, że podjęłaś decyzję, ale może wstrzymaj się z
jej wykonaniem jeszcze trochę, co? Jeśli do czwartku do północy nic się nie
zmieni, to obiecuję, że w piątek pomożemy ci to wszystko odwołać. Ok? – upewniał się.
Popatrzył na mnie dokładnie tak, jak
wtedy, gdy byłam małą dziewczynką, nasze kolejne spotkanie w domu dziecka
dobiegało końca, a on obiecywał mi, że jeszcze trochę i to wszystko się
skończy, że niedługo wrócę z nim do naszego wspólnego domu, że jeszcze muszę
trochę wytrzymać, a potem będziemy już zawsze razem, nie będziemy musieli się
rozstawać. Popatrzyłam w jego głębokie spojrzenie i przytaknęłam,
dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy mi to wszystko mówił. Wierzyłam mu. Wtedy
dotrzymał słowa. Teraz też tak się stanie. Jak zawsze zresztą.
A potem zalałam się
łzami. Bo nie tak to miało wyglądać.
Sylwia zaparzyła mi melisy i położyła
ją na stoliku obok mnie z nikłym, niemal współczującym uśmiechem. Temat ślubu
od mojej ostatniej rozmowy z Wilkiem był w domu tematem tabu, dlatego siedziałyśmy na werandzie
opatulone kocem i wpatrywałyśmy się w gwiazdy, w ogóle ze sobą nie rozmawiając.
Tak było lepiej. Każda wzmianka o sobocie bowiem przyprawiała mnie o atak szału, dlatego wszyscy woleli
milczeć, żeby mnie nie rozeźlić do tego stopnia, że odwołałabym wszystko, nie
bacząc nawet na obietnicę daną Krzyśkowi. A ten starał się jak mógł. Cichaczem, za
moim plecami wydzwaniał do Kuby i krzyczał na niego, żeby ten się ogarnął, wzywał posiłki w postaci
Ivana, Bosego, a nawet Reisika, robił wszystko, byleby tylko to jakoś poskładać. Nie
wiedziałam jednak, czy to w ogóle ma jeszcze jakiś sens…
- Mamy gościa – usłyszałam Kotora, który
przerwał nam nasze nocne napawanie się ciszą i spokojem na werandzie.
W końcu Krzysiek już smacznie
spał, tak samo jak Amelka. Nie wiem, czy mój syn wyczuwał, w jakim aktualnie jestem
nastroju i jest taki grzeczny, by tylko go nie pogorszyć swoim marudzeniem, czy to za sprawą
Melki, która jeszcze trochę, a totalnie rozpuści swojego małego kuzyna i to do
tego stopnia, że później to ja będę musiała ją mu zastępować i bez ustanku go
nosić, i tulić, i lulać, i śpiewać, i całować.
Tak, moje dziecko było dla niej
lepsze niż jakakolwiek zabawka czy zwierzątko.
- Lila – usłyszałam po chwili za
swoimi plecami tak dobrze znany mi głos.
Spodziewałam się tu wszystkich, tylko
nie jego. Nie wiedziałam, kogo jeszcze Kotor może wezwać na pomoc, ale nie
sądziłam, że uda mu się sprowadzić tutaj najbardziej potrzebną mi w tym
momencie osobę. Że zrobi coś, czego ja sama nie mogłam w ciągu ostatnich miesięcy dokonać.
- To może my zostawimy was samych –
powiedziała Sylwia, po czym w pośpiechu ulotniła się wraz ze swym mężem z miejsca zdarzenia, jakby
przeczuwając, że gwieździsta noc zaraz zamieni się w burzę z piorunami.
- Co ty tutaj robisz? – spytałam chłodno,
patrząc na niego, jakby z choinki się urwał. – Nie miałeś przypadkiem czegoś
ważniejszego do roboty?
- Nic nie jest ważniejsze od ciebie –
odpowiedział, wytrzymując moje bazyliszkowe spojrzenie.
Był w tym coraz lepszy, musiałam mu
to przyznać. Praktyka czyni mistrza.
- Taaaak? – zdziwiłam się. – Jakoś ostatnio
tego nie zauważyłam.
- Nie mów tak. Przecież wiesz, że to
nieprawda.
- Jasne – prychnęłam. – Przez ostatni
rok jestem sama. SAMA. Sama w ciąży, sama z przeprowadzką, sama w
przygotowaniach do ślubu, gdybym mogła, to pewnie sama bym się zapłodniła, się
sobie oświadczyła i sama ze sobą ślub wzięła – ironizowałam.
- Jesteś niesprawiedliwa – wytknął
mi. – Poza tym mieliśmy do tego nie wracać.
- Do czego? Do tego, że zostawiłeś
mnie ze wszystkim samą? – spojrzałam na niego ze łzami w oczach. – Ostatnio wszystko
jest na mojej głowie. WSZYSTKO. Począwszy od naszej wyprowadzki do Barcelony,
przez ten nieszczęsny ślub i wesele, a skończywszy na zwykłych zakupach. Ja po
prostu mam już tego serdecznie dość – wyznałam.
Kuba nie bardzo wiedział, co ma teraz
zrobić. Czy próbować mnie przytulić, czy przepraszać, czy przyznać mi rację,
czy może się kłócić… nie wiedział. Widziałam po nim, że doskonale wie, że mam we wszystkim rację, nie miał
jednak pojęcia, jak całą sprawę załagodzić.
- Ty naprawdę chciałaś odwołać nasz
ślub? – spytał więc słabo.
- A skąd wiesz, że jeszcze tego nie
zrobię? – prychnęłam. – Może właśnie tak będzie lepiej? Może nie jest nam pisane być razem?
- Lila, przestań! Kocham cię i jestem
tutaj po to, abyś została Panią Wilk już na zawsze – mówił. – Dokładnie tak,
jak chcieliśmy. Dokładnie tak, jak prosiłaś.
- I co z tego? – spytałam, spoglądając na niego pustym wzrokiem, bo to mi
nie wystarczało. Za dużo się ostatnio wydarzyło, żeby tak łatwo mu odpuścić. – Może ja
już tego nie chcę? Może zwyczajnie się rozmyśliłam? – rzekłam jeszcze, wstając
z fotela i omijając zszokowanego moim wywodem Kubę.
Około ósmej rano obudziły mnie
promienie słońca. Mało spałam tej nocy. Do czwartej nie mogłam zasnąć, przewracałam
się z boku na bok, od czasu do czasu chlipiąc w poduszkę i żałośnie pociągając
nosem. Słyszałam, jak przez całą noc na korytarzu kręcą się ludzie, chyba też
nie mogąc spać przez gęstą atmosferę, panującą w domu. Kuba próbował jeszcze ze
mną porozmawiać, nawet kilka razy zapukał do pokoju, w którym spałam, w końcu jednak odpuścił za
sprawą Kotora, który poklepał go po plecach, mówiąc, by dał mi trochę czasu, bo
sam nawarzył tego piwa i teraz musi być cierpliwy, musi poczekać, aż będę
gotowa, by z nim porozmawiać, bo najpierw muszę ochłonąć. Co jakiś czas słyszałam
również, jak ktoś wchodzi do Krzyśka, by sprawdzić, czy maluch śpi. Ja byłam
tak tym wszystkim wyczerpana, że nie miałam siły, by ruszyć się z łóżka i do
niego zajrzeć. Fatalna ze mnie matka. Ale to… to po prostu nie tak miało
wyglądać. To było ponad moje siły. To miał być najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Miałam stać przy
ołtarzu z facetem mojego życia i przyrzekać mu dozgonną miłość i wierność. Przecież byłam
go pewna. Byłam pewna podjętej decyzji i naszej wzajemnej miłości. Tylko, że
ostatnie miesiące naszego związku były splotem samych niefortunnych zdarzeń. Najpierw
ta dziewczyna, która rozdzieliła nas na ponad pół roku, później moja niespodziewana
ciąża i zanim na nowo się dotarliśmy, na świecie pojawił się Krzysiek i
wywrócił je do góry nogami. Nie mieliśmy nawet zbyt wiele czasu, by na nowo się
wzajemnie sobą nacieszyć, by pochodzić na randki, jak normalna para, by jakoś sobie to wszystko poukładać, bo tak
nagle musieliśmy już naszą miłość dzielić na troje. W międzyczasie jeszcze
zapadła decyzja Kuby o przeprowadzce do Barcelony i grze w Espanyolu, tylko po
to, aby być z nami. Było to okupione wieloma rozmowami, nieprzespanymi nocami,
zszarganymi nerwami, przede wszystkim dlatego, że nie mieliśmy pojęcia, czy
go tu zechcą i czy się sprawdzi. FC Barcelona to były za wysokie progi jak na
mojego Wilczka, ale w Espanyolu, drugim piłkarskim klubie Primera Division z
Barcelony, Kuba miał szansę na grę, musiał się tylko wkupić w łaski drużyny i
trenera, dlatego pracował dwa razy ciężej i dwa razy dłużej, byleby tylko móc
grać, móc zostać i być blisko nas, przynajmniej do końca mojego kontraktu. Potem
mogliśmy wynieść się, choćby na drugi koniec świata. Najpierw jednak musieliśmy
to wszystko przetrzymać, bowiem zerwanie przeze mnie umowy kończyło się wysoką
karą finansową, na którą nas nie było stać, a o której nie myślałam, składając podpis. Wtedy wszystko było
źle, ja musiałam jak najszybciej wyrwać się z Poznania, by być jak najdalej od
Kuby i jego nowej rodziny. Dlatego nie baczyłam na nic. Nie sądziłam, że kilka
miesięcy później wszystko się zmieni, że to, co oboje myśleliśmy, okaże się
jednym wielkim pasmem nieporozumień, które wyeliminowałaby jedna, szczera
rozmowa, a my zamiast pół roku żyć bez siebie, mogliśmy razem planować naszą
wspólną przyszłość w naszym ukochanym mieście. Musieliśmy jednak wypić piwo,
które nawarzyliśmy naszymi zapalczywymi charakterkami i znaleźć jakiś sposób,
by mimo wszystko znów być razem.
I znaleźliśmy go, choć nie było to
łatwe. Przetrwaliśmy tę próbę i wydawało mi się, że jesteśmy o wiele mocniejsi
niż wcześniej.
Chyba mam rację – wydawało mi się i
tak naprawdę wcale tak nie jest.
Leżałam tak i patrzyłam tępo w sufit, nie bardzo wiedząc, co mam teraz zrobić. I jakoś tak ni stąd, ni zowąd przypomniał
mi się moment, w którym Kuba zapytał, czy zostanę jego Panią Wilk. Z perspektywy czasu wygląda to wszystko tak, jakby wydarzyło się w odpowiednim momencie. Wtedy jednak zwyczajnie chciało mi się śmiać.
To była trzecia z rzędu nieprzespana noc. Padłam wycieńczona na łóżko,
nie mając nawet siły, by się umyć i rozebrać, tylko myślałam z zadowoleniem o
tym, że nasz mały potwór w końcu śpi. Ostatnio cholernie mocno dawał nam do wiwatu,
jakbyśmy nie dość mieli wszelakiej maści problemów. I nagle ktoś szturchnął
mnie ramieniem w kolano, żebym otworzyła oczy jeszcze na chwilę, a gdy nie
chciałam, robił to do skutku, aż w końcu skapitulowałam. Tym sadystą był Kuba,
który – jak się zorientowałam po otworzeniu oczu – klęczał na jednym kolanie przy naszym łóżku i chrząkał, dziwnie się na mnie patrząc. Jakby
z przestrachem. Może widział, że właśnie mam zamiar go udusić za to, że nie
daje mi spać, mimo że w końcu mogę? Nie miałam pojęcia. A gdy tylko podniosłam się do pozycji
siedzącej, spytał z powagą wymalowaną na twarzy o to, czy zostanę jego żoną. Najpierw myślałam, że śnię. Że
wszystko to sobie wyobraziłam. Potem, że to żart. A jeszcze potem zaczęłam się śmiać. No, bo wybrał sobie
moment na takie pytania, nie powiem. Trzy nieprzespane noce za nami. Ja bez makijażu, z
podpuchniętymi oczami, blada i zmęczona, zła na cały świat, z przetłuszczonymi
włosami w starych szmatach, pachnących/śmierdzących (niepotrzebne skreślić)
wszystkimi możliwymi odmianami dziecka. I on równie zaniedbany i zmęczony. W filmach takie chwile wyglądają zupełnie inaczej, tak elegancko, poważnie, wyjątkowo. My w tej naszej codziennej walce kompletnie nie pasowaliśmy do takiej scenki rodzajowej. A
mimo wszystko coś było jednak podobne – Kuba patrzący na mnie z nadzieją w oczach. I z miłością. Bezgraniczną
i bezwarunkową. Dokładnie tak, jak ci panowie na filmach.
A gdy to wszystko powiedziałam, dodając jeszcze, że to nie jest
odpowiedni moment na takie pytania, usłyszałam lekki śmiech Kuby.
- To idealny moment, Lila – zaprzeczył, poważniejąc. – Bo tak właśnie będzie wyglądać
nasze życie. Przecież nie zawsze będzie pięknie i kolorowo, nie zawsze wszystko
będzie się układać po naszej myśli, ale zawsze będziemy razem. Będziemy mieli siebie, a z takim
wsparciem ze wszystkim sobie poradzimy. I ja zawsze będę cię kochał,
niezależnie, jak będziesz wyglądać. Oczywiście, jeśli się zgodzisz i zostaniesz moją żoną –
dodał.
A gdy tylko powiedziałam "tak", Wilk wsunął mi pierścionek na palec i tak objęci, już
jako narzeczeni, poszliśmy spać. A potem przez najbliższy miesiąc mój przyszły małżonek przepraszał
mnie, że nie kupił mi wtedy wielkiego bukietu kwiatów, na który przecież zasłużyłam, codziennie przynosząc mi choćby po jednym kwiatku.
Kurwa, czy on nie miał wtedy stuprocentowej racji? Czy nie
tak właśnie powinno wyglądać nasze życie? Bo choćby się paliło i waliło, jedno pozostanie niezmienne – MAMY SIEBIE.
Wzięłam głęboki wdech.
- Gotowa?
- Chyba nigdy nie byłam bardziej
gotowa – odpowiedziałam pewnie, po czym z ufnością złapałam się wysuniętego
ramienia Kotora.
Poprawiłam welon, a po chwili
usłyszałam pierwsze takty Ave Maria i
drzwi od kościoła otworzyły się przed nami. Szłam w stronę ołtarza z najlepszym
bratem pod słońcem u swojego boku w stronę najwspanialszego mężczyzny, który
pojawił się w moim życiu. W stronę mojego mężczyzny. Wiedziałam, że w ławkach,
które mijałam z dumnym jak paw (i jednocześnie chyba bardziej zestresowanym ode
mnie) Krzyśkiem, siedzą nasi znajomi, rodzina, przyjaciele, widziałam, że kogoś
mijamy, uśmiechałam się do nich, jednak nie wiedziałam, kto jest kim. Bo
najważniejszy był on. Ten, który z zdenerwowaniem wymalowanym na twarzy stał
przy ołtarzu i czekał na mnie. Ten, który na mój widok w tej pięknej sukni, wręcz oniemiał z wrażenia. Ten, który mnie kochał mimo wszystko i ponad wszystko. I który chciał
mnie znosić do końca mych dni.
- Pamiętaj, że oddaję ci moją jedyną
siostrę, unikatowy egzemplarz – szepnął Kotor Kubie na ucho, gdy tylko stanęliśmy przy krzesełkach,
specjalnie przygotowanych dla naszej dwójki – więc należycie się nią opiekuj,
bo jeśli dowiem się, że coś jest nie tak, to inaczej sobie porozmawiamy.
Kuba w skupieniu pokiwał głową, wciąż
przejmując się słowami Kotora, dokładnie tak, jak wtedy, gdy pierwszy raz mówił
mu, że kiedyś się ze mną ożeni. Po chwili moja dłoń została włożona w jego
dłoń, a na policzku spoczął ostatni cmok dla panny Kotorowskiej od jej brata.
Bo za chwilę będę już Panią Wilk. Niewiarygodne.
- Do końca bałem się, że to odwołasz
– szepnął mi Kuba na ucho, gdy już razem stanęliśmy przed ołtarzem.
- A ja do końca bałam się, że mi
gdzieś odlecisz.
- Nie mam najmniejszego zamiaru.
- Tak jak i ja.
A później była już tylko ceremonia.
Byliśmy już tylko My. Pan i Pani Wilk.
Zawsze płaczę na ślubach. Ale na własnym jakoś nie wypada. Siódmego
września dwa tysiące trzynastego roku nie płakałam. Trzymałam fason, bo byłam najszczęśliwszą
kobietą na ziemi.
I wciąż taka właśnie jestem.
___________________________________
Za to
powyżej możecie podziękować mojej kumpeli, która wczoraj od samego rana bombardowała mnie
filmikami ślubno-weselnymi, takimi w stylu highlights,
pewnej firmy, którą planuje nająć na swoje wesele. Najpierw tylko musi znaleźć
kandydata, który z nią do tego ołtarza pójdzie, ale... to jest już mniej istotne. Po
prostu mnie zainspirowało. A, że w epilogu wspomniałam coś o przedślubnej
gorączce u Lili i Kuby, to właśnie ją macie.
Pisałam
to przez dwie godziny dzisiejszej nocy (mam nadzieję, że nie widać tego w jakości), co
jak na mnie, jest swoistym rekordem. Usiadłam i samo szło. Jeszcze nigdy nie
pisało mi się tak lekko, szybko, łatwo i przyjemnie. Może
to dlatego, że tak cholernie za nimi tęsknię?; (żeby inżynierka tak się
pisała to naprawdę byłoby super).
Panna, ale walentynki są za miesiąc, a nie teraz, co to za ślubny rozdział? :) Naprawdę pisałaś to 2 godziny? WOW! Wiesz chyba dobrze, jak uwielbiam Lilę i Wilczka, więc... jejku! Zupełnie nie spodziewałam się, że coś o nich jeszcze napiszesz, nawet jeśli to ślubne uzupełnienie Epilogu, to jest cudowne! I aż się śmieję, bo to zupełnie w stylu Kuby, by prawie nie dotrzeć na swój ślub, chociaż wiedziałam już o tym, gdy kończyłaś ich historię.
OdpowiedzUsuńI... halo, uwielbiam też Kotora! Najlepszy człowiek na świecie! Próbuję sobie wyobrazić ich dalsze życie razem i... chyba mieli razem wesoło, a w domu na pewno nigdy nie byłoby cicho :)
Buziaki! :*
Irmina
W sumie mogłam czekać na walędrinki, ale:
UsuńA. zapomniałam o tym "święcie",
B. tak się podjarałam, naweniłam tym partem, że bym nie wytrzymała.
Tak, jakieś dwie z kawałkiem, od 23:40 jakoś do 1:20, bo 1:40 szłam spać. No i dziś kilkanaście minut na ponowne przeczytanie, poprawki i dodanie. Sama jestem w szoku, że tak mało czasu. Jak nigdy.
Dziękuję :*
~ L.
Oto ja,spadochroniarz kwietniowy,wreszcie tu dotarłam! I tylko sobie samej "zawdzięczam",że dopiero dziś komentuję ten wypełniony emocjami jednopart! Szanowna,ostatnio tak jestem na bakier z komentowaniem,że szok - nigdy nie miałam tak niskiego przerobu! Zanim jednak przejdę do konkretniejszej i poniekąd właściwszej części wywodu,chciałam Cię poinformować,że nowość u mnie pojawi się w któryś w nadchodzących weekendów. Myślę,ze najpóźniej w majowy. Winę w całości zrzucam na stan mojego laptopa;który od pewnego czasu wykazuje symptomy właściwe dla demencji starczej (wszak ma już 7 lat!) i nauczył się ładować jedną stronę pół godziny. Tak że slabo. Będę kombinować inny sprzęt,odpowiedni do obsługi bloggera. Uważam,że zajmie to krótki czas,ale,na wszelki wypadek,zostawiam sobie zapas. Żeby już nie przedłużać mojego bełkotu - skrobnę Ci wiadomość,gdy już nówka będzie. Bo i będzie się w niej działo,tyle mogę zdradzić x)
OdpowiedzUsuńOJEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEJ! KOGO JA ZNOWU SPOTKAŁAAAAAAAM! Jaciekrece! <333333 <333333 LILA I KUBUŚ-OJAAA! xD Kurczę,no! Nie powiem,że się spodziewałam,bo się nie spodziewałam. xD Zrobiłaś mi więc taaaaaaaką niespodziankę,że hej!! I nie dość na tym,iż moja ulub para blogowa,moje słodziaszki ponownie zagościły u Ciebie w rolach głównych - jak zwykle u nich było i barwnie,i emocjonalnie,i dramatycznie...! Mrrrrau! Ślub! I do tego dziecko! Jeny,muszę to jakoś uporządkować w głowie, zanim się wypowiem szerzej x)
1. ŚLUBNA BIEGANINA - wszystko fajnie,tylko Wilk mnie trochę rozczarował tym,że zostawil swoją ukochaną z tym całym galimatiasem samą. Mam na myśli to,że nie był przy niej,a przecież jego obecność była tak potrzebna! Z drugiej strony doskonale rozumiem powody,dla których był nieobecny. Nie zmienia to jednak faktu,że był to chyba pierwszy poważny przypadek,gdy mnie zawiódł.. Haha. Puściłam mu plazem nawet ten półroczny romans-czy-co-to-tam-było,skoro ostatecznie wrócił do Liliany, ich miłość urzeczywistniła się w postaci małego Krzysztofa,a ich wspólne życie nabieralo z czasem coraz wyrazniejszych barw... Jeeeej,naprawdę wspaniałe mi się czytało tę retrospekcję! Dowiedziałam się z niej o prawdziwej sile miłości,która nie zwaza na nic,która jest opoką,napędem,motorem i ostatecznym celem. A tutaj nagle padł na mnie blady strach,że ślubu jednak nie będzie - bo Wilczysław nawalił. I w tym miejscu muszę powiedzieć,że zauważyłam,jak bardzo Lilka dojrzała od czasu,gdy się ostatnio "widziałyśmy". Kiedyś piernicznęłaby uroczystościami i odpłynęła w siną dal,co by się dolowac i lizac rany,a teraz - może ze względu na dziecko,oczekiwania społeczne,ale i samego Wilka - nie odpuscila.
Wybaczyla,wytrwala,dala sie przekonać. A i Kuba poszedł wreszcie po rozum do głowy i zaczął luzowac swoją ukochaną. Sama scena oświadczyn,niestandardowa w swej zwyklosci (bo przecież ile takich spraw załatwia się z pompą!),ujęła mnie za serce i trafiła mi do przeeekonania bardziej niż chyba jakakolwiek inna scena zaręczyn,którą kiedykolwiek czytałam. Tak że zaimponiłaś mi! xD I włożyłaś w usta Pana Piłkarza mądre oraz prawdziwe słowa - o codziennym życiu. To było piękne! <3
OdpowiedzUsuń2. ZWYCZAJNA EGZYSTENCJA - nieeee,Lila mi nie pasuje na Panią Lewandowską. Serio. :D Nie umiem sobie jej wyobrazić mieszkającą w Monachium,parlującą po niemiecku.. Zdecydowanie bardziej odpowiada jej hiszpański temperament! No i Jakub! xD Jak już wiem,dorobili się gromadki dzieci,wszystko im się ustabilizowało,wspólnie pchają wózek codziennych doświadczeń... I to jest mega. Że mimo tych wszystkich zawirowań,gorących momentów,splendorów i łez, pozostali razem. Kurczę,żeby mnie też taka miłość spotkała...! Nie pogniewałabym się xD W tym jednoparcie po raz kolejny uświadomiłam sobie też,jak wielką siłę oddziaływania ma Kotor. Nikt tak,jak on nie potrafi udobruchać wojującej Lili i trafić jej do przekonania. Oto moc autorytetu! Gdy czytam o takich sytuacjach,to żałuję,że nie mam starszego brata i muszę sama się ze wszystkim mierzyć. Ech. xD
Nie pogniewałabym się,gdybyś jeszcze kiedyś wróciła do rodziny Wilków i opisała ich życie. Wiesz? No,to gdybyś nie wiedziała,to już wiesz.xD Choć może akurat ja nie powinnam udzielać rad,skoro publikuję rozdział raz na pół roku...:D
Dziękuję za ten jednopart! Jest wspaniały - jak zawsze! <3 <3
Pozdrowienia! Cmok! Cmok! ;D